Jednym z najpopularniejszych obecnie słów w młodzieżowym slangu jest „dzban”. To zwycięzca plebiscytu za 2018 r. Tuż za nim uplasowały się „masny” oraz prestiż”. W kategorii najciekawiej zbudowanych wyróżnia się „zwyklak” i „mamadżer”. Przekładając na specyficzny język, jakim posługują się giełdowi inwestorzy, można uznać, że dzban to odpowiednik frajera, a frajer to według jednego z opisów znalezionych w internecie "inwestor najniżej stojący w hierarchii giełdowej". Nad nim jest plankton, a wyżej leszcz, czyli nieomal arystokrata!
Mimo to frajer to bardzo pożyteczny osobnik, dostarcza bowiem stojącym wyżej w giełdowej hierarchii inwestorom niezbędny kapitał. „Dzięki frajerom odbywa się pierwotna jego akumulacja. Frajer, by utrzymać się w grze, często się zapożycza. W skrajnych przypadkach dochodzi nawet do zastawów na własnych organach, na przykład na nerce." Oznacza to, że frajer w żadnym przypadku nie może być masny, czyli tłusty, bo jeśli rzeczywiście przez jakiś przypadek nim się stanie, to z automatu awansuje o dwie pozycje wyżej, czyli na giełdowego leszcza albo zwyklaka. Temu i tak daleko do mitycznego „grubasa”, bo to on wyznacza giełdowe trendy i to za nim starają się podążać tłumy leszczy.
Jakie są jednak najpopularniejsze określenia ostatniego roku na polskim rynku kapitałowym, które zrobiły dużą karierę? Bez wątpienia prawdziwą gwiazdą wymienianą w wielu przypadkach przy okazji kolejnych afer jest „misseling”, co dosłownie oznacza chybioną, niedopasowaną sprzedaż. Historycznie określenie to sięga czasów wciskanych powszechnie Polakom polisolokat, czy oferowanych równie ochoczo polskim firmom toksycznych opcji walutowych. Kolejne według mojego rankingu to „przegląd opcji strategicznych” oraz „szkoda wielkich rozmiarów”. We wszystkich trzech przypadkach mam jednak spore problemy z jednoznacznym określeniem ich znaczenia. Czy misselingiem nie jest powszechnie deklarowana formuła przy zawarciu związku małżeńskiego – „i cię nie opuszczę aż do śmierci”? Oczywiście, biorąc pod uwagę fakt, iż dopiero po pewnym czasie uwidacznia się tzw. „niedopasowanie” jednego albo obu małżonków, którzy w momencie zawierania transakcji małżeńskiej byli pewni, że są super dopasowani i zgodni z oczekiwaniami drugiej strony.
Czy masowym, stosowanym na ogromną skalę misselingiem nie jest rynek suplementów, który w Polsce osiągnął w ubiegłym roku wartość 5 mld zł? Śmiem twierdzić, że tak. Koncerny osiągają gigantyczne zyski, bo „dzbany” i „frajerzy” chłoną płynące zewsząd reklamy, jak dziki połykają pod ich wpływem setki tysięcy dragów, wierząc w ich ozdrowieńczą moc. Czy oferta sprzedaży jest niedopasowana do klienta ? Tego nikt nie wie i się nie dowie, bo nawet jeśli zjesz wiadro suplementu, to prawdopodobnie jedyną reakcją będzie niestrawność. To ciekawe, że w szemranym procederze uczestniczą wszyscy, łącznie z mediami, gdzie lokowane są idące w setki milionów budżety i wszyscy niby wiemy, że to misseling, ale ponieważ nikt nie umarł, a kasa płynie, to nikomu to nie przeszkadza.
Wracając jednak do świata finansów określeniem, które zrobiło ostatnio prawdziwą furorę jest „przegląd opcji strategicznych”. I znowu wrócę tutaj do małżeńskiego porównania, gdy jeden z partnerów ma już dosyć i zaczyna zastanawiać się, co dalej życiem począć. Pozostać przy swoim, poszukać nowego czy po prostu odejść w zaświaty, popełniając życiową plajtę. Prekursorem ogłaszania tzw. przeglądu opcji strategicznych były giełdowe spółki balansujące na krawędzi wypłacalności. Puszczając taki komunikat w ESPI mniej więcej mówiły tak: „drodzy akcjonariusze, w obliczu tego, że kres biznesu, jaki prowadzimy wydaje się bliski, postanowiliśmy się zastanowić co dalej, bo dalej to już nie bardzo damy radę”. Czyli kapitan pyta uprzejmie pasażerów (akcjonariuszy) statku, gdzie płynąć, bo wody już za dużo nabrał i albo zmieni akwen i styl pływania, albo spocznie wkrótce na dnie. I to było jasne ostrzeżenie, że jest naprawdę źle. Niestety potem określenie to zaczęło lekko ewoluować i stało się na tyle popularne, że zaczęło oznaczać mnie więcej – kurs jest dobry, ale mógłby być szybszy, jeśli pojawi się inwestor, który wsypie do baku dopalacze. Wiec ogłaszamy „przegląd” i czekamy na chętnego z ofertą. Jeśli ten się nie pojawia albo oferuje zbyt mało za przejęcie kontroli nad statkiem, to nic się nie stało i płyniemy dalej. I tak parę giełdowych spółek dalej płynie po zakończeniu przeglądu opcji, bo panny z dopalaczami okazały się zbyt mało atrakcyjne i w dodatku biedne.
Trzecim określeniem, które uległo ostatnio sporej dewaluacji, jest „szkoda wielkich rozmiarów”. W tym określeniu lubują się trzyliterowe służby próbujące dopaść białe kołnierzyki, uzasadniając wniosek o areszt. Występuje też tzw. szkoda „znacznych rozmiarów”, która laikowi może mylić się z tą „wielkich”. Nie istnieje pojęcie szkody małych rozmiarów, ale widocznie to hasło słabo się medialnie sprzedaje. A różnica między „znacznych” a „wielkich” jest taka, że ta pierwsza dotyczy mienia przekraczającego wartości 200 krotności najniższego miesięcznego wynagrodzenia, a przy drugiej mnożnik ten rośnie do 1000 (prawo karne) w chwili popełnienia czynu zabronionego.
Tutaj jednak coś się nie zgadza. Wieloletniemu prezesowi Lotosu zarzucono, że wyrządził szkodę „znaczących rozmiarów”, gdyż podpisał umowę w 2011 r. na 246 tys. zł. Minimalne wynagrodzenie brutto wynosiło wówczas 1386 zł, czyli przeliczając 200-krotność wychodzi 277,2 tys. zł. Czyli do określenia „znaczących” brakuje prawie 30 tys. zł, ale pewnie nikomu to nie przeszkadzało. Ważne, że za znaczącą szkodę grozi minimum 6 miesięcy pozbawienia wolności. Pozostawiając te dywagacje, należałoby się jednak zastanowić nad równoważnikiem do „szkody znaczących rozmiarów”, dla której powinien być „zysk znaczących rozmiarów”. Prezes kierował spółką w latach 2002 – 2016. Jej kapitalizacja od momentu debiutu w 2005 r. na GPW wzrosła przez 14 lat z 3,5 mld zł do 5,5 mld zł, a zysk tylko za 2016 r. przekroczył 1 mld zł netto. Sam prezes „znacząco” się w tym okresie też nie wzbogacił, bo jako jeden z niewielu przez cały ten okres podlegał ustawie kominowej. Z zestawienia tych faktów wynika, że albo trzeba być dzbanem „znaczących rozmiarów”, by nie dostrzegać „znaczącego” ryzyka kierowania „znaczącą” spółką albo „niedopasowanym” po misselingu propaństwowym managerem, który po wyborze opcji strategicznej do końca wbrew trudnościom ją realizował.
>>> Czytaj też: Minister Czerwińska ma plan dla rynku pracy [WYWIAD DLA DGP]
Autor: Dariusz Jarosz, prezes Martis Consulting