Najbardziej podoba mi się rozdział o przemęczeniu. Ale ten o Jacku Kaczmarskim też nie jest zły. No i ten o folwarku w pracy. Albo temat podmiejskości i samochodów. Piotr Stankiewicz ma oko i ucho do tematów, figur i skojarzeń, które przemawiają do pokolenia urodzonych w latach 80. Dawnej generacji JP2, zwanej czasem milenialsami. Pisze zrozumiałym dla nich językiem już kolejną książkę. Po „21 grzechach głównych” tym razem dostajemy od niego „fajnopolaków”.
„Fajnopolak” to – jak wiadomo – określenie niezbyt przychylne. Wielu się na nie zżyma. Skoro jednak boli, to najpewniej jest trafne. „Fajnopolak” to kategoria zbliżona do „leminga”. Ów fajnopolak był rodzajem słodkiej zemsty prawicowej kontrkultury. Ich publicystycznym blitzkriegiem. Był to rewanż za popularną dekadę wcześniej kategorię „oszołoma”, za pomocą której liberalny mainstream metkował wszystkich, co nie mieścili się w propagowanym przez tę formację wyobrażeniu o nowoczesnym „Polaku-Europejczyku”. Prawica za tych „oszołomów” odkuła się więc „fajnopolakami”. Czyli zbiorczym określeniem ludzi nieposiadających własnego zdania, idących za tym, co modne i bezkrytycznie ufającym mediom głównego nurtu. Fajnopolak na pytanie „Jaka Polska?” odpowie „No taka fajna i uśmiechnięta”. Zapytany o poglądy, odrzeknie „Takie normalne, zdroworozsądkowe”.
Cały tekst przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej
Reklama
Piotr Stankiewicz, „My fajnopolacy”, Bellona, Warszawa 2019.