W niedzielnych wyborach do PE lista Zgromadzenia Narodowego (RN) Marine Le Pen, zdobywając 23,5 proc. głosów, uplasowała się na pierwszym miejscu, przed listą rządzącej partii prezydenckiej Republiko Naprzód! (LREM), na którą zagłosowało 22,5 proc. wyborców.

„Choć nie jest to różnica przepastna, zwycięstwo RN działa na umysły, również dlatego, że Emmanuel Macron spowodował ten pojedynek między +postępowcami+ a +nacjonalistami+” - komentowała redakcja publicznej telewizji France24.

Wyborcy „zmietli” republikanów i socjalistów, dwie partie przez 40 lat rządzące na przemian Francją. Pierwsi zadowolić się muszą 8,2 proc. głosów, bardzo daleko od ustawionej przez siebie symbolicznej poprzeczki 15 proc. - pisała komentatorka dziennika „Le Monde”.

Natomiast według obserwatorów wynik 6,4 proc. socjalistów może być uważany za sukces, gdyż sondaże pozostawiały wątpliwość, czy uda im się osiągnąć próg 5 proc., konieczny do zdobycia eurodeputowanych.

Reklama

Niespodzianką jest bardzo dobry wynik Zielonych, którzy zdobywając ponad 13 proc. głosów zajęli we Francji trzecie miejsce. Zdaniem komentatorów ten rezultat, jak i rekordowa jak na głosowanie do PE frekwencja ponad 51 proc., świadczy o tym, że tych wyborów nie udało się do końca zredukować do rozgrywek polityki wewnętrznej.

"Prezydent dramatyzował stawkę wyborów i ostrzegał przed +egzystencjalnym ryzykiem+ rozbicia Europy, jeśli wygrają populiści. (…) Mimo afer, mimo kryzysu +żółtych kamizelek+ niebezpieczna strategia prezydenta pozwoliła mu ograniczyć straty” – pisze komentatorka „Le Monde”, której ocena odbiega od opinii większości francuskich obserwatorów.

Pałac Elizejski (urząd prezydenta Francji), cytowany przez agencję AFP, uznał wynik partii prezydenckiej LREM za nieprzynoszący wstydu. „Nigdy jeszcze partia rządząca nie uzyskała w wyborach europejskich tak wysokiego wyniku" – przytacza agencja źródła, które, przyznając, że „drugie miejsce przynosi jakąś formę rozczarowania”, zapowiadają, że „zmiany kursu nie będzie”.

W odpowiedzi Le Pen oskarżyła Macrona o „pogardę dla decyzji narodu” i autorytaryzm, po czym stwierdziła, że prezydent, ponieważ zamienił wybory europejskie „w referendum na temat swej polityki, a nawet swej osoby, powinien rozwiązać Zgromadzenie Narodowe (izbę niższą parlamentu)".

Przywódczyni RN podkreśliła następnie w wywiadzie dla dziennika „Le Parisien”, że „stare partie podpisały na siebie wyrok śmierci, trzymając się kurczowo podziału na lewicę i prawicę. Nowy podział dzieli globalistów od narodowców”.

W tej samej wypowiedzi Le Pen wynik swej partii nazwała „prawdą, która wyszła z urn”, prawdą, „której nie ma w gazetach ani w telewizji, która nie wychodzi z ust komentatorów, zbyt często zmieniających się w aktywistów politycznych”.

„Wtórnym wstrząsem po trzęsieniu ziemi w 2017 r.” (jakim był wybór Macrona na prezydenta) nazywa wynik wyborów do PE redakcja dziennika „Le Figaro”, a komentator tej gazety Guillaume Tabard stwierdza, że „RN i LREM nie tyle przyciągnęły, co spowodowały próżnię wokół siebie”.

Autor komentarza pisze, że „duet RN-LREM uzyskał około 45 proc. głosów, mniej więcej ten sam wynik, co w wyborach prezydenckich. Jednak dwa lata temu (kandydat klasycznej prawicy LR) Francois Fillon i (szef skrajnie lewicowej Francji Nieujarzmionej - FI) Jean-Luc Melenchon zdobyli razem 40 proc. głosów. 26 maja listy LR i FI zadowolić się musiały 15 procentami.

"Nowy wstrząs uderzył w cały (francuski) krajobraz polityczny. W dwa lata po klęsce w wyborach prezydenckich lewica, przykryta zieloną falą, jest w strzępach jak nigdy dotąd. Prawica, upokorzona czwartym miejscem, którego nie wyobrażała sobie nawet w najgorszych koszmarach, leży na łopatkach” – pisze komentator „Le Figaro”.

>>> Czytaj też: Jak głosowała Europa? Sondażowe wyniki wyborów do PE