W wydanym w sobotę komunikacie Błękitnego Domu (siedziba prezydenta Korei Płd.), podkreślono, że przywódcy Stanów Zjednoczonych i Korei Płd. uważają, iż dotychczasowe tempo negocjacji w Koreą Północą powinno być utrzymane, a energia, jaką wyzwoliło podjęcie rozmów z Kim Dzong Unem w 2018 r. - "właściwie wykorzystana".

Mun Dze In i Donald Trump wyrazili zarazem zaniepokojenie rozwojem sytuacji. Obserwowany wzrost napięć ma bezpośredni związek z ultimatum, jakie Pjongjang postawił niedawno Stanom Zjednoczonym. Władze KRLD domagają się, by Waszyngton odstąpił od swej jednostronnej polityki narzucania Korei Płn. "bezwarunkowej denuklearyzacji" i do końca tego roku podjął nową rundę rozmów dwustronnych, w których zostaną uwzględnione postulaty strony północnokoreańskiej. Jeśli tak się nie stanie - ostrzegły władze KRLD - Korea Płn. "może wejść na inną ścieżkę".

Wysocy funkcjonariusze Korei Płn. w kilku oświadczeniach, jakie przekazała w ciągu ostatnich dwóch tygodni Koreańska Centralna Agencja Prasowa (KCNA), podkreślali, że ignorowanie północnokoreańskiego ultimatum byłoby poważnym błędem, niezależnie od chęci Donalda Trumpa, by w przededniu wyborów prezydenckich w USA pokazać się swym potencjalnym wyborcom jako twardy rozmówca, który zmusił Koreę Płn. do ustępstw ws. budowy arsenału jądrowego.

Nieporozumienia wywołane żądaniami Pjongjangu wobec Białego Domu, przy jednoczesnym wznowieniu testów rakietowych w ostatnich tygodniach, spowodowały zwiększenie napięć na linii Waszyngton-Pjongjang, co stawia pod znakiem zapytania kontynuację dialogu w duchu, jaki przyświecał szczytowi z udziałem Donalda Trumpa i Kim Dzong Una w Singapurze w czerwcu 2018 r. i Hanoi w lutym br.

Reklama

4 grudnia, podczas jubileuszowego szczytu NATO w Londynie, prezydent Stanów Zjednoczonych oświadczył, że "lider Korei Północnej budzi jego zaufanie", ale nie może też nie zauważać, że Kim Dzong Un "wciąż wysyła rakiety". W trakcie rozmowy z dziennikarzami Trump zadeklarował, że, jeśli zajdzie taka potrzeba, Stany Zjednoczone mogą użyć siły. "Jeśli będzie to konieczne, zrobimy to" - oznajmił. Uzależnił jednak taką ewentualność od dalszych działań Pjongjangu w sferze denuklearyzacji. "Wkrótce dowiemy się, jak jest" - dodał Trump.

Szef północnokoreańskiego Sztabu Generalnego, Pak Dzong Czon powiedział w wypowiedzi dla KCNA, że sugestia Trumpa wywołała wielkie niezadowolenie w Pjongjangu. "Ewentualny atak ze strony USA, jaki zasugerował podczas szczytu NATO w Londynie prezydent Trump, spotka się z szybką odpowiedzią KRLD" - ostrzegł szef Sztabu Generalnego sił zbrojnych Korei Płn.

"Byłoby rzeczą straszną dla Stanów Zjednoczonych, gdyby Waszyngton zdecydował się na taki atak" - podkreślił Pak Dzon Czon i dodał, że "Korea Północna podjęłaby natychmiastowe działania odwetowe na wszystkich poziomach". Jego komentarz opublikowała w środę Koreańska Centralna Agencja Prasowa. "Chciałbym, aby jedna rzecz była jasna. Użycie sił zbrojnych nie jest wyłącznym przywilejem Stanów Zjednoczonych" - zaznaczył szef sztabu.

Niewykluczone, że podczas rozmowy telefonicznej w sobotę Donald Trump i Mun Dze In rozmawiali też o południowokoreańskiej rekompensacie finansowej dla USA za stacjonowanie wojsk amerykańskich na terytorium tego państwa - sugeruje Reuters.

W Korei Południowej stacjonuje obecnie 28,5 tys. amerykańskich żołnierzy w kilku bazach wojskowych. Donald Trump, który stoi na stanowisku, że zapewnianie bezpieczeństwa sojusznikom ma swoją cenę, zażądał, by Seul płacił 4 mld dolarów USA rocznie za stacjonowanie tam amerykańskich wojsk.

W środę w Waszyngtonie zakończyła się czwarta runda rozmów USA-Korea Płd. na ten temat. Nie przybliżyła ona wyjścia z impasu , w jakim znalazły się rokowania o kontrybucji finansowej Korei Płd. w militarna ochronę ze strony USA - pisze w komentarzu Reuters. (PAP)

mars/