Na początku 2020 roku Pekin i Waszyngton, po trwających kilka lat wzajemnych oskarżeniach o nieuczciwą politykę gospodarczą, podpisały pierwszą część umowy handlowej regulującej relacje gospodarcze między oboma krajami. Media nazwały ją zawieszeniem broni w chińsko-amerykańskiej wojnie celnej. Wydarzenia ostatnich tygodni - jak zauważają eksperci - wskazują, że konflikt między Stanami Zjednoczonymi a ChRL wszedł w nową fazę, a oba kraje używają pandemii koronawirusa do osiągnięcia doraźnych politycznych celów.

Jeszcze w styczniu, na samym początku epidemii, Pekin odmówił amerykańskim ekspertom możliwości oceny sytuacji na miejscu - w Wuhan, gdzie w grudniu zarejestrowano pierwsze przypadki zakażenia SARS-CoV-2. Chińskie władze uznały za nieadekwatny do sytuacji zakaz wjazdu do USA podróżnych z Chin, jaki wprowadził Biały Dom.

18 lutego prezydent Donald Trump oskarżył część chińskich mediów o to, że są w istocie agentami wywiadem. Departament Stanu USA poinformował wówczas, że korespondenci niektórych środków masowego przekazu, w tym - państwowa agencja prasowa Xinhua, będą traktowane tak, jak gdyby były delegaturą obcego rządu.

W odpowiedzi na to posunięcie Pekin zdecydował się wydalić z Chin trzech korespondentów nowojorskiego dziennika "Wall Street Journal", którzy w jednym z tekstów nazwali Chiny "chorym człowiekiem Azji". Było to o tyle istotne, że nakaz opuszczenia terytorium Chin objął również terytorium Hongkongu, który cieszył się dotychczas pełną wolnością słowa i gdzie niezależność dziennikarska była respektowana. Waszyngton odpowiedział na ten krok Pekinu ograniczeniem liczby chińskich korespondentów w USA.

Reklama

Gdy koronawirus SARS-CoV-2 zaczął rozprzestrzeniać się po świecie, chińska dyplomacja podjęła cały szereg działań, by zakwestionować coraz częstszy zwyczaj określania go nazwą "wirus z Wuhan". Starano się udowodnić, że fakt wybuchu epidemii w stolicy chińskiej prowincji Hubei nie oznacza jeszcze, że patogen pochodzi właśnie stamtąd. Rzecznik chińskiego MSZ Zhao Lijian zasugerował 12 marca na swoim Twitterze, że "to amerykańska armia mogła sprowadzić wirus do Wuhan".

Teoria ta była następnie przekazywana dalej przez wielu chińskich dyplomatów. Od tamtej pory Trump przestał nazywać SARS-CoV-2 nieuchronnie przybliżający się do granic Ameryki "obcym wirusem", a zaczął używać sformułowania "chiński wirus". Podkreślał przy tym, że nie ma w tym śladu ksenofobii. Powodem, dla którego będzie tak nazywał SARS-CoV-2 "są chińskie teorie spiskowe" - jak wyjaśnił. Dziennikarka telewizji PBS Yamiche Alcindor ujawniła, że w kuluarach Białego Domu koronawirus jest określany jako "Kung Flu".

Teorie spiskowe pojawiały się również po stronie amerykańskiej. Senator z Arkansas Tom Cotton sugerował, że wirus został sztucznie wyhodowany w laboratorium w Wuhan, a potem wymknął się spod kontroli.

Do nowych napięć doszło w środę, gdy w środku nocy czasu chińskiego, Pekin zdecydował wydalić z Chin wszystkich korespondentów dzienników "New York Times", "Washington Post" i "Wall Street Journal". Amerykańscy dziennikarze dostali 10 dni na opuszczenie terytorium Chin. Jak zauważa magazyn "The Economist", było to największe masowe wydalenie zachodnich dziennikarzy z Chin od czasów dojścia do władzy Mao Zedonga w 1949 roku. Tygodnik podkreśla jednocześnie, że swobodny przepływ informacji w czasach zagrożenia epidemicznego jest kluczowy dla zatrzymania pandemii. Przykład chiński dobitnie potwierdza tę tezę - wskazują.

W opiniotwórczym magazynie "Foreign Affairs" amerykańscy eksperci od spraw azjatyckich, Kurt M. Campbell oraz Rush Doshi oceniają, że obecne napięcia między USA a Chinami są podyktowane w pierwszej kolejności pogłębiającym się sporem o przywództwo międzynarodowe. W swoim czwartkowym artykule piszą, że koronawirus może zmienić globalny porządek i oceniają, że obydwa kraje spóźniły się z reakcją na wybuch epidemii SARS-CoV-2, a teraz próbują zrzucić na druga stronę odpowiedzialność za dopuszczenie do żywiołowego rozprzestrzeniania się groźnego wirusa.

Chiny bez wątpienia przyczyniły się do wybuchu epidemii tym, że władze różnych szczebli próbowały na początku zatuszować sprawę - piszą eksperci. Podkreślają przy tym, że i USA zbagatelizowały problem. Chiny, gdzie epidemia powoli wygasa, będą teraz chciały poprawić swój wizerunek i przykryć swą odpowiedzialność za epidemię zaangażowaniem w niesienie pomocy międzynarodowej. Na taką pomoc ze strony Stanów Zjednoczonych, które są zajęte sytuacją we własnym kraju, społeczność międzynarodowa nie może dziś liczyć - piszą eksperci. Waszyngtonowi nie pozostaje nic innego, jak wytykanie win Chińczykom - uważają Campbell i Doshi.

W zeszłotygodniowej debacie pretendentów do nominacji Demokratów w wyborach prezydenckich dziennikarka CNN Dana Bash, odnosząc się do chińskiej cenzury w pierwszych tygodniach epidemii, zadała pytanie: "Jakie konsekwencje powinny ponieść Chiny za przyczynienie się do obecnego światowego kryzysu?"

Ubiegający się o nominację Partii Demokratycznej w wyborach prezydenckich senator Bernie Sanders odpowiedział, że "okłamywanie Amerykanów jest niedopuszczalne". Zarazem podkreślił, że "jest to czas, gdy ważniejsze jest współdziałanie na rzecz powstrzymania pandemii, a nie rozliczenia".

Były wiceprezydent Joe Biden był bardziej stanowczy i skrytykował obecną waszyngtońską administrację za to, że nie wysłała własnych ekspertów do Wuhan już na samym początku epidemii. Postulował "powołanie do życia międzynarodowej grupy epidemicznego zarządzania kryzysowego, której przewodziłyby Stany Zjednoczone".

Z Waszyngtonu Mateusz Obremski (PAP)