Przy okazji olimpiady w Pekinie, prasa odkrywa coraz więcej związków między Europą a Chinami. Z punktu widzenia Szwajcarów ważna jest czekolada (w końcu każdy Szwajcar zjada rocznie 12 kilo czekolady), która powoli zdobywa uznanie Chińczyków. To również wskazówka dla inwestorów na rynku surowcowym, ale raczej w długiej perspektywie.

Dla szwajcarskich producentów czekoladowych przysmaków Chiny wciąż awansują jako partner handlowy. W ciągu sześciu lat Państwo Środka przeszło z 100 na 34 miejsce wśród odbiorców szwajcarskich firm. Wystarczyło, by z 2 ton rocznego eksportu zrobiło się 308 ton czekolady kupowanej przez Chińczyków. Ujmując rzecz wartościowo – nastąpił skok z 57 tys. franków szwajcarskich do ponad 2 mln CHF w ubiegłym roku – podsumowuje Tribune de Geneve. To i tak stanowi tylko 0,3 proc. sprzedaży zagranicznej szwajcarskich producentów czekolady. Jednak – co podkreślają producenci – nawet jeśli Chiny stanowią tylko 1 proc. światowego rynku kakao, to każdy wzrost, choćby niewielki procentowo, przekłada się na spore pieniądze.

Szwajcarzy spokojnie i powoli zdobywają rynek chiński, chociaż – jak pisze Elisabeth Nicoud w Tribune de Geneve, trzeba się dostosować, unikać niektórych kolorów w opakowaniach czy przygotowywać specjalne produkty dopasowane do miejscowych gustów. Strategie są różne: Lindt&Spruengli ma w Chinach swoje biura marketingu, Nestle produkuje już na miejscu, a na przykład Barry Callebaut nie tylko otworzył fabrykę niedaleko Szanghaju, ale także stworzył „Chocolate Academy”, gdzie zamierza kształcić chińskich cukierników.

Jeszcze pod koniec ubiegłego roku prasa prognozowała, że czekolada może dramatycznie zdrożeć w najbliższych latach w związku z tym, że tak Chińczycy, jak Hindusi, powoli przekonują się do zachodniego przysmaku. Potencjał tych rynków i ograniczony teren produkcji kakao (10 krajów), jest łatwą wskazówką, że ceny surowca wystartują w górę. Chińskie Stowarzyszenie Przemysłu Żywnościowego zakładało, że za najdalej dziesięć lat Chiny będą największym konsumentem czekolady, a roczna wartość sprzedaży przekroczy 2 mld euro.

Reklama

Między innymi z powodu prognoz dalszego wzrostu cen ziaren kakao, pojawiły się – także w Polsce – produkty strukturyzowane, bazujące na cenach tego surowca. Jednak jak wynika z danych ICCO (International Cocoa Organization), ceny kakao nie rosną już tak gwałtownie, jak niektórzy się spodziewali. W lipcu tego roku średnia cena kakao spadła o 68 dolarów – z 3022 dolarów za tonę do 2954 dolarów za tonę, chociaż jeszcze na początku miesiąca, futures na kakao wzrosły do najwyższego od 22 lat poziomu w Londynie i najwyższego od 28 lat poziomu w Nowym Jorku. Ale na rynku czekolady także zaważył kryzys kredytowy w Stanach Zjednoczonych – wskazuje w swoim raporcie ICCO. Wiele funduszy zdecydowało się zmniejszyć ryzyko inwestycyjne i zrealizowały zyski – także na kakao. W rezultacie kontrakty na słodki surowiec spadły w ciągu lipca o 15 proc. Ceny z połowy sierpnia wynosiły 2633,70 dolara za tonę, a kontrakty w Nowym Jorku – spadły do 2594, 33 dolara za tonę.

New World Alternative Investments podkreśla w swoim podsumowaniu lipca, że miniony miesiąc został przez wielu ekonomistów uznany został za początek realizacji zysków z długich pozycji na rynkach commodities z wieloma sugestiami o pękaniu spekulacyjnych baniek. „Trwa szacowanie, na ile rynki te nadmuchane zostały kapitałem spekulacyjnym i gdzie spadki mogą mieć swój kres. Odreagowanie wspierane jest częstokroć czynnikami fundamentalnymi, dlatego wielu analityków przewiduje kontynuację obserwowanej tendencji” – pisali w komentarzu analitycy NWAI.

„Po spektakularnych czerwcowych wzrostach rynek kakao poddany został spadkowej korekcie. Cena tony surowca z 3.175 USD/t zniżkowała do 2.840 USD. Dominowało zjawisko zamykania pozycji przez fundusze hedge, a fakt niewielkich rozmiarów rynku wpłynął na tak znaczną skalę spadków” – wskazywali analitycy NWAI.
Pewnie za jakiś czas kakao znów poszybuje w górę i warto będzie wydać trochę pieniędzy na pachnące ziarna, chwilę przed tym, gdy zaczną się lepsze czasy. Szwajcarzy pewnie wiedzą co robią, inwestując w rynki azjatyckie. Nie przeraża ich wieloletnia perspektywa, są cierpliwi i cieszą się z każdego franka wzrostów. Być może ta cierpliwość powinna być dla inwestorów lepszą wskazówką niż szalejące fundusze hedgingowe.

AL, Tribune de Geneve