Jeśli się jednak lepiej wgłębić w fizyczny rynek tego surowca, można dostrzec zupełnie inny obraz: jego fundamenty, zarówno po stronie podaży, jak i popytu, są słabsze, niż sugerują obecne ceny.
Niektórzy z szefów największych firm naftowych świata twierdzą, że wynika to z napływu inwestorów na ten rynek oraz faktu, iż stawiają oni raczej na poziom relacji podaży i popytu w długim okresie niż na poprawę fizycznego rynku tego surowca w najbliższym terminie.

Wbrew fundamentom

– Trudno pogodzić czynniki fundamentalne ze zwyżką cen – mówi wysokiego szczebla menedżer dużej firmy, handlującej ropą. – Skok ceny z 50 do 60 dolarów nie miał oparcia w fundamentach – dodaje przedstawiciel ważnego banku, zajmującego się handlem na rynku fizycznym.
Reklama
Dilerzy nie przewidują bynajmniej, że ceny wrócą do najniższego tegorocznego poziomu, czyli około 30 dol. za baryłkę. Wielu z nich uważa jednak, że powinny one spaść o około 10 dol., bardziej odzwierciedlającego podstawy rynku.
Tę opinię podziela większość analityków. Jak mówi Adam Sieminski, główny analityk rynku energii w Deutsche Bank w Waszyngtonie: – cenom ropy pomogły poprawiające się nastroje na rynkach akcji.
Jeffrey Currie, szef analiz surowcowych w Goldman Sachs w Londynie, twierdzi, że choć inwestujący na rynku ropy uwzględniają w cenach poprawiające się perspektywy gospodarcze, może to trwać tylko dopóty, dopóki jest możliwość składowania ropy i wypełniania za pomocą tych zakupów luki, jaka istnieje między słabym popytem a przewidywaną zmianą fundamentów rynku. – Poziom zapasów już dziś jest rekordowy, istnieje więc ryzyko, że przekroczą one możliwości składowania, co wymusi obniżkę cen w transakcjach natychmiastowych – mówi.
Niektórzy analitycy – i paru dilerów – nie zgadzają się jednak z tą opinią. Są przekonani, że zwyżka cen nie stoi w sprzeczności z fundamentami rynku. Costanza Jacazio, analityczka rynku ropy z Barclays Capital w Nowym Jorku, uważa ich wzrost za jeden z najbardziej znaczących czynników, przede wszystkim dlatego, że ceny na poziomie 40–50 dol. za baryłkę oznaczały „niebezpieczne odchylenie od poziomu równowagi” w długim terminie.
Ta rozbieżność opinii sugeruje, iż najbliższe spotkanie OPEC może być jeszcze trudniejsze niż zwykle, gdyż ministrowie ds. ropy muszą uwzględnić zarówno przemawiające za zniżką cen krótkoterminowe tendencje na rynku fizycznym, jak i zwyżkowe trendy na rynku terminowym.

Cięcia produkcji

OPEC – choć zainteresowany wypowiedziami, pchającymi ceny w górę – wydaje się zgadzać raczej z analitykami podkreślającymi znaczenie sytuacji na rynku fizycznym ropy. W kwietniowym raporcie kartel stwierdzał, że ceny „na poziomie ponad 50 dol. utrzymują się raczej w efekcie nastrojów rynku niż jego podstaw”, którym „daleko do zrównoważenia ze względu na uporczywy spadek popytu i rosnącą nadwyżkę podaży”.
Popyt na ropę spada w tempie najszybszym od 1981 roku. Międzynarodowa Agencja Energetyczna (monitorująca rynek w imieniu krajów zachodnich) przewiduje, że w tym roku zużycie ropy będzie o 2,6 mln baryłek dziennie mniejsze niż w 2008 roku. Spadek tych rozmiarów oznaczałby, iż zużycie zmaleje do 83,2 mln b/d, czyli poziomu najniższego od 2004 roku. Dilerzy sądzą, że popyt chyba sięgnął już dna – zwłaszcza że wkrótce powinien nastąpić sezonowy wzrost zapotrzebowania, bo latem więcej się jeździ – gdyż niewiele jest oznak, zapowiadających jego znaczne zwiększenie w najbliższym okresie.
Zwolenników wzrostu cen jeszcze bardziej niepokoi strona podażowa. Po ośmiu miesiącach cięć wydobycia w kwietniu OPEC nieco je podniósł, a kolejny taki ruch wydaje się pewny. Z ograniczeń ustalonych na 4,2 mln b/d producenci wywiązują się w 80 proc. – co w historii OPEC jest wskaźnikiem imponująco wysokim. Jednocześnie jednak wydobycie w krajach spoza kartelu jest znacznie większe, niż można było przewidywać ze względu na wyczerpywanie się pól naftowych na Morzu Północnym, na Alasce i w Meksyku oraz na następujące wszędzie ograniczenie inwestycji.

Rekordowe zapasy

Globalna produkcja ropy wzrosła w kwietniu – po raz pierwszy od października – o 230 tys. b/d, do 83,6 mln b/d. Popyt w tym kwartale szacuje się na 82,3 mln b/d, co oznacza, że więcej ropy idzie na skład, a jej zapasy rosną do rekordowego poziomu.
W krajach rozwiniętych te zapasy wzrosły w I kwartale (mimo zimy), a z wstępnych danych wynika, że w kwietniu rosły nadal. Według OECD wystarczą dziś one na 62,4 dni, choć zwykle odpowiadają zużyciu przez 50–55 dni. Wprawdzie dane o zapasach krajów rozwijających się są fragmentaryczne i niepewne, ale dilerzy uważają, że i tam one wzrosły, zwłaszcza w Chinach.
Co więcej, ogromna ilość ropy i produktów ropopochodnych krąży po morzach w zbiornikowcach, czekających na wzrost notowań. Ocenia się, że w ich ładowniach jest około 100 mln baryłek ropy i 25–30 mln baryłek destylatów, głównie oleju diesla i nafty. Zapasy na statkach są o 40 proc. większe niż rok temu.
– Biorąc pod uwagę podaż, popyt i zapasy, cena baryłki powinna być bliższa 40 niż 60 dolarów – mówi doświadczony handlarz ropą.