Przez weekend optymiści mieli chwilę czasu, żeby odetchnąć. To potrzebne, bo niemal cały zeszły tydzień przebiegał pod znakiem mocno przyciskającej do muru podaży. Będąc dokładnym, to twierdza już padła, bo po piątkowej sesji indeks największych spółek jest na poziomie 1790 pkt. Ale, trzymając się wojennych metafor, gniazdo oporu nie zostało jeszcze do końca zlikwidowane. A jak już będzie miało miejsce, to szybko możemy się znaleźć w rejonie 1650-1600 pkt. na wykresie WIG20.

Największą nadzieją optymistów jest to, że mamy okres wakacyjny. Obroty były w zeszłym tygodniu dość niskie i widać było, że wśród sprzedających też nie ma wielkiej determinacji, by zbijać kursy. Ich przewaga nie podlega dyskusji, ale nie decyduje o przebiegach sesji. Od czasu do czasu kupującym udaje się zewrzeć szyki i stawić opór. Chyba, że - tak było w piątek - przeszkodzą złe dane makroekonomiczne.

Jeśli na światowych giełdach będzie dziś źle, to w zasadzie po poniedziałkowej sesji w Warszawie może rozpocząć się ciąg stopniowych spadków przerywanych lepszymi wynikami ze spółek amerykańskich. Przed obozem optymistów jest niezwykle ambitne zadanie, by chociaż utrzymać indeks WIG20 w bezpośredniej bliskości 1800 pkt. Jeśli to się powiedzie, istnieje duża szansa na powrót indeksu w okolice 1900 pkt.

Klucz do odpowiedzi na pytanie, czy jest jeszcze szansa na powrót powyżej 1800 pkt. leży daleko stąd, za oceanem. Zaczynający się dziś tydzień przyniesie wyniki kwartalne wielu ważnych amerykańskich spółek, w tym banków, GE, IBM. W Europie wyniki poda np. Nokia. A do tego, we wtorek, będziemy się interesowali danymi o sprzedaży detalicznej i produkcji przemysłowej w USA. Biorąc pod uwagę, że na wykresach amerykańskich indeksów powstały właśnie zapowiadające spadki formacje głowy i ramion oraz podwójnego szczytu, trzeba powiedzieć, że za oceanem inwestorzy będą mieli wcale nie łatwiejsze zadanie, niż gracze nad Wisłą.

Reklama