Ale niełatwo wyczuć najostrzejszy kryzys. W Niemczech pod koniec lat 1990., kiedy kraj ten przechodził przez postunifikacyjnego kaca, częściej dochodziło do bicia we własne piersi oraz do dyskusji na temat modelu ekonomicznego. Z obecnego kryzysu płynie jednak wniosek, że jeśli większość światowych gospodarek się do siebie upodabnia, to Niemcy podążają odmienną drogą.

Można wskazać na 10 zaskakujących aspektów niemieckiej gospodarki i sposobów myślenia ekonomicznego, które razem mogą wyjaśnić, dlaczego Teutoni są tacy twardzi.

Po pierwsze, Niemcy mogą szybciej niż Wielka Brytania i USA uciec od recesji. W miarę poprawy perspektyw gospodarki globalnej, niemiecka gospodarka napędzana eksportem się rozpala. Zamówienia w przemyśle, które są bliskie niemieckiej duszy, podskoczyły od lutego o 13 proc. Zaprezentowane w piątek dane na temat czerwcowego eksportu i produkcji przemysłowej stwarzają nawet możliwość, że wzrost gospodarczy za drugi kwartał będzie pozytywny.

Jörg Krämer, główny ekonomista Commerzbanku i poprzednio jeden z największych niemieckich pesymistów, uważa że produkt krajowy brutto może w tym kwartale zwiększyć się nawet o 1 proc. Jeśli ktoś, jak Amerykanie lubi dobrze wyglądające liczby, podawane w skali rocznej, to w tym przypadku oznaczałoby wzrost o 4 proc. Faktycznie, los Niemiec zależy od perspektyw gospodarki światowej. Jörg Krämer spodziewa się tylko niewielkiego odrodzenia, z dość „anemicznym” wzrostem w dłuższym okresie czasu. Ale każdy wariant odmienny od słabego wzrostu pozytywnego, mocno odbiegałby od trendu zarysowanego podczas minionej dekady.

Reklama

Po drugie, konsumenci są niesłusznie piętnowani. Niemcy od dawna konsumują za mało, za to dokonują znacznych inwestycji oraz mają wielką nadwyżkę handlową, przyczyniając się w ten sposób do nierównowagi w gospodarce globalnej. Toteż od początku kryzysu pod adresem Berlina kierowane są z zagranicy zarzuty, że czyni on za mało dla pobudzenia wewnętrznego popytu. W rzeczywistości wydatki konsumpcyjne wzrosły w pierwszym kwartale o 0,5 proc., czyli najwięcej od połowy 2007 roku, głównie dzięki rządowym zachętom do kupowania nowych samochodów oraz programom na rzecz stabilizowania zatrudnienia. Goldman Sachs szacuje, że wydatki konsumpcyjne wzrosły w drugim kwartale o 0,2 proc., podczas gdy w USA spadły one o 0,3 proc.

Po trzecie, Berlin wciąż tego nie rozumie. Ekonomiści z niedowierzaniem przecierali oczy czytając w majowym wydaniu „Die Zeit” wywiad z ministrem finansów Peer’em Steinbrückiem, który najwyraźniej zapomniał o nieodmiennie konserwatywnych nawykach swych rodaków, skarżąc się, że „w społeczeństwie jakie mamy, w porównaniu do tego co produkujemy, to konsumujemy za dużo i inwestujemy za mało”.

Po czwarte, bezrobocie obecnie spada od kwietnia we wschodnich Niemczech, które są mniej uzależnione od eksportu niż cały kraj. Niedostatek miejsc pracy jest wciąż na niewybaczalnie wysokim poziomie i nikt nie spodziewa się, że trend spadkowy się utrzyma. Ale stanowiska pracy nie są likwidowane tak szybko, jak podczas poprzednich recesji, głównie dzięki finansowanym przez rząd programom skróconego czasu pracy.

Po piąte, politycy wciąż sądzą, że mogą utworzyć miejsca pracy tylko dzięki przedstawieniu określonych zamierzeń. Frank-Walter Steinmeier, kandydat socjaldemokratów we wrześniowych wyborach, zapowiedział w zeszłym tygodniu stworzenie 4 milionów stanowisk pracy do 2020 roku. Z pewnością zapomniał on, jak bezwartościowe okazały się podobne obietnice byłych kanclerzy Helmuta Kohla i Gerharda Schrödera.

Po szóste, rynek mieszkaniowy, który przez całą dekadę tkwił w marazmie, obecnie się rozruszał. Ostatni raport Budesbanku w sprawie kredytów pokazał, że popyt na kredyty hipoteczne odradza się znacznie szybciej niż w całej strefie euro. Młodzi Niemcy dochodzą do wniosku, iż teraz jest dobry czas na decyzje ze względu na niskie stopy procentowe. Albo też, zniechęceni do finansowych aktywów, zwracają wzrok ku cegle i zaprawie murarskiej, aby mieć oszczędności na stare lata.

Po siódme, mimo wszystko, poleganie na eksporcie i nadwyżce handlowej jest wciąż powszechnie uważane za jedyne wyjście w sytuacji gwałtownie starzejącego się społeczeństwa. Wskaźnik urodzeń spadł w zeszłym roku w Niemczech do 8,2 na 1000 mieszkańców, czyli do najniższego poziomu w całej Unii Europejskiej. Politycy obawiają się narastającej fobii wobec dzieci, czego dowodzą liczne skargi na hałaśliwe przedszkola w dzielnicach mieszkaniowych. „Społeczeństwo do pewnego stopnia odzwyczaiło się od myśleniu na temat potrzeb dzieci, gdyż – po prostu – dzieci jest coraz mniej” – wyjaśniał ostatnio na łamach lokalnej gazety rzecznik socjaldemokratów ds. polityki społecznej.

Po ósme, Niemcy nie będą tak bardzo niepokoić się o przyszłą inflację, jak powszechnie się to zakłada. Sondaż przeprowadzony w zeszłym miesiącu przez FT/ Harris dowiódł, że Amerykanie są bardziej zaniepokojeni tym, że działania rządu i banku centralnego mogą sprowokować krótkotrwałą inflację.

Po dziewiąte, niemieckie wakacje są niezagrożone. Ten sam sondaż FT pokazał, że tylko 9 proc. ankietowanych zamierza zredukować w tym roku swoje wydatki na wakacje.

Po dziesiąte, spożycie piwa w Niemczech być może siada z powodu kryzysu – sprzedaż w pierwszym półroczu 2009 roku była najniższa od czasu zjednoczenia – ale organizatorzy monachijskiego Oktoberfest twierdzą, że rezerwacje w hotelach utrzymują się na podobnym poziomie, jak w latach ubiegłych. Festiwal piwa rozkręci się na dobre, kiedy kraj pójdzie głosować 27 września. Musiałoby wydarzyć się coś więcej niż globalny kryzys, aby zniechęcić Niemców do włożenia tradycyjnych strojów i tańców na stołach.

Tłum. T.B.