Poprzednie dni nie wskazywały, by miało dojść do jakiegoś przełomowego wydarzenia na tym rynku. Mało tego. Niewiele się działo we wtorek do południa. Lawina ruszyła tuż przed godziną 12.00 i w ciągu czterech godzin było „po wszystkim”. Dziś złoto nadal drożeje i nie ustają spekulacje, do jakiego poziomu dojdzie jego cena.

Za zmiany cen złota najczęściej „odpowiedzialna” jest amerykańska waluta. Co się więc z nią działo w tym czasie? Do godziny 12.00 dynamicznie słabła, co usprawiedliwiałoby wzrost ceny złota. Ale notowania złota skoczyły w górę nieco później i wspinały się na szczyt, gdy deprecjacja dolara nie była już tak silna. Być może doszukiwanie się aż tak ścisłych zależności czasowych do żadnych wniosków nie prowadzi. Jeśli jednak spojrzeć z nieco dłuższej perspektywy, to rekord ceny złota też jest nieco „spóźniony”. Największą słabość dolar przeżywał 24 września i choć notowania złota przekraczały wówczas 1000 dolarów za uncję, to do rekordu było im daleko.

Choć dolar słabnie od początku października. Mówi się, że przyczyną tej tendencji są pogłoski o zmniejszeniu się jego roli w rozliczeniach handlowych i słabnącej pozycji jako światowej waluty. Jednak mówi się o tym od dawna i wszystko wskazuje na to, że ogłaszanie śmierci dolara jest daleko przedwczesne i przesadzone. Niezbyt przekonujące są inne argumenty, przytaczane jako uzasadnienie wzrostu cen złota. Głoszą one, że złoto kupowane jest w obawie przed zagrożeniem inflacyjnym. Tyle tylko, że póki co o wiele bardziej realne jest niebezpieczeństwo deflacji, bo ceny w większości gospodarek spadają. Inflacja kiedyś się pojawi, podobnie, jak kiedyś rola dolara się zmniejszy. Kiedyś.

Dlaczego złoto, uznawane za „bezpieczną przystań w niepewnych czasach”, drożeje tak bardzo w momencie, gdy sytuacja na giełdach wygląda coraz lepiej i gdy mówi się, że recesja już się skończyła? Niewykluczone, że złoto „mówi” nam w ten sposób, że sytuacja i na giełdach i w gospodarce wcale taka dobra być nie musi i ostrzega przed rosnącym ryzykiem.

Reklama