Inflacja we wrześniu spadła do 3,4 proc. w skali roku. To dobra informacja?

STANISŁAW OWSIAK*
Tak, weszliśmy do przedziału dopuszczalnych odchyleń od celu inflacyjnego. I sądzę, że jest to już początek trwalszego trendu spadkowego inflacji, na co wskazuje wiele przesłanek ze sfery realnej gospodarki. Cel inflacyjny banku centralnego, czyli 2,5 proc., powinien być osiągnięty w połowie przyszłego roku.
A co z tzw. nieformalnym nastawieniem w polityce pieniężnej? Wysoka inflacja była argumentem za jego zmianą z łagodnego na neutralne.
Reklama
RPP nie posługuje się już w swoich komunikatach tzw. nastawieniem w polityce pieniężnej, które mogłoby zapowiadać podwyżkę, obniżkę stóp procentowych lub pozostawienie ich na niezmienionym poziomie. Zastąpiliśmy je publikowaniem oceny prawdopodobieństwa osiągnięcia celu inflacyjnego w średnim okresie. Obecnie uważamy, że bardziej prawdopodobne jest, że inflacja spadnie do 2,5 proc. w perspektywie 6–7 kwartałów niż to, że powróci do tego celu później. Ostatnie dane potwierdzają tę prognozę. Spadek inflacji z 3,7 proc. w sierpniu do 3,4 proc. we wrześniu jest duży. Inną ocenę perspektyw inflacji trzeba zostawić kolejnej Radzie.
Kiedy nastąpią pierwsze podwyżki stóp? Czy nowa Rada powinna zacząć to robić już w przyszłym roku?
Zalecałbym w tym dużą ostrożność. W horyzoncie oddziaływania polityki pieniężnej – czyli w ciągu 6–7 kwartałów – nie będzie fundamentalnych powodów, by podwyższać stopy. Wzrost gospodarczy cały czas będzie niższy od potencjalnego. Nie ma powodów, żeby przeszkadzać gospodarce. Tym bardziej że inflacja – co wynika z przewidywań NBP, ale nie tylko – powinna spadać. Antyinflacyjnie może działać choćby kurs złotego. Nie widzę więc uzasadnienia dla podwyżek stóp procentowych w dającej się przewidzieć perspektywie.
Skąd to przekonanie, że złoty będzie działał antyinflacyjnie?
Kurs walutowy należy do nieprzewidywalnych parametrów działalności gospodarczej, stąd można dostrzegać jedynie przesłanki jego zmian. Nasza gospodarka jest w relatywnie dobrej sytuacji wśród gospodarek europejskich, zwłaszcza na tle innych krajów regionu. Można oczekiwać dalszego napływu środków unijnych. Odbudowują się zagraniczne inwestycje bezpośrednie. To wszystko dla kursu z pewnością nie będzie obojętne.
A czy sytuacja fiskalna nie będzie przypadkiem ciążyć złotemu?
Jeśli chodzi o sytuację fiskalną, to nie jesteśmy jako kraj żadnym wyjątkiem. Pogarsza się ona w całej Unii Europejskiej oraz w wiodących krajach na świecie. Należy wykluczyć ryzyko jakiegoś gwałtownego załamania fiskalnego choćby dlatego, że sami sobie narzuciliśmy dyscyplinujące ograniczenia w postaci progów ostrożnościowych dla długu publicznego. Poza tym zapewne wzrost PKB będzie wyższy, niż założył rząd w budżecie, według mnie wyniesie około 1,5 proc. Nieco wyższa będzie też inflacja, co oznaczać będzie wyższe dochody i – w sumie – nieco niższy od zaplanowanego deficyt budżetu.
Ale to chyba właśnie ustawowe obostrzenia dla długu generują dodatkowe ryzyko – choćby dla złotego. Żeby uniknąć przekroczenia progów, rząd zamierza dużo prywatyzować.
Taka strategia jest ryzykowna, zwłaszcza w kontekście tego, co się dzieje w polityce. Poza tym ostatnie wyniki prywatyzacji nie są satysfakcjonujące. Do rządowych założeń prywatyzacyjnych podchodzę z dużą rezerwą. A jeśli nie uda się ich zrealizować, to oczywiście trzeba będzie zaciągać nowy dług. Nie sądzę jednak, żeby było to na tyle groźne, abyśmy przekroczyli barierę 60 proc. PKB – a dopiero pęknięcie tej bariery oznaczałoby poważne problemy. Z dzisiejszej perspektywy ważne jest, żeby rząd miał zapewnione źródła sfinansowania deficytu w roku 2010. Z przedstawionej strategii zarządzania długiem publicznym wynika, że istnieją realne możliwości powiększania długu oraz jego rolowania.
A co z progiem 55 proc. PKB – przekroczymy go w przyszłym roku?
Nie można tego wykluczyć. To, co się dzieje obecnie w finansach publicznych, to skutek nierozważnych decyzji w sprawie dochodów. Obecny rząd nie chce, najprawdopodobniej ze względu na cykl wyborczy, wycofać się z błędnych decyzji poprzedników dotyczących obniżek składki rentowej i stawek podatku PIT. Tego się jednak nie da utrzymać. Jeśli nie w przyszłym roku, to w kolejnym dojdzie do podwyżek podatków.
Podwyżki podatków mogą chyba zagrozić wzrostowi gospodarczemu...
To jest mit. Motywem działalności rządu nie jest przecież konfiskata naszych dochodów. Wokół podatków w Polsce występuje wiele nieporozumień, podsycanych przez różne grupy interesów, które nadużywają argumentów upatrujących w podatkach jedynie negatywnych skutków dla gospodarki. Podatki wracają przecież do niej w formie inwestycji publicznych czy transferów socjalnych, generują popyt. Problem polega na tym, że traktujemy je jak największe zło. Tymczasem powinniśmy je płacić, jeśli państwo ma wywiązywać się ze swoich obowiązków wobec nas. Jak długo jeszcze ma ono finansować wydatki zaciąganiem kosztownego długu, który przecież i tak trzeba będzie spłacić?
Jak pan ocenia projekt przyszłorocznego budżetu?
Jestem w trakcie jego analizowania. Na posiedzeniu w tym miesiącu RPP przedstawi opinię do projektu. Ale już po wstępnej lekturze można powiedzieć, że jest wiele znaków zapytania – i to w kontekście nie tylko samego budżetu, ale całego sektora finansów publicznych. Pierwsza kwestia to sprawa Krajowego Funduszu Drogowego i jego umiejscowienia w sektorze finansów publicznych lub poza sektorem. Takie lub inne rozstrzygnięcie wpływa na wielkość planowanego deficytu budżetowego. Poza tym od nowego roku inaczej mają być ewidencjonowane środki unijne, co też nie ułatwia oceny ich wpływu na stan budżetu. Jest kontrowersyjna sprawa źródeł finansowania FUS i jego zadłużania w bankach, co jest bardziej kosztowne niż finansowanie w formie dotacji budżetowej. Podobnie drażliwa jest kwestia deficytu w NFZ. Dochodzi do tego pogarszająca się sytuacja w budżetach samorządowych, które może nawet dotkliwiej odczują skutki trudności finansowych państwa. To wszystko złoży się na deficyt całego sektora publicznego. Można go oszacować na około 7 proc. PKB.
Kiedy w takim razie możemy spełnić kryterium fiskalne, by wstąpić do strefy euro – czyli obniżyć deficyt do 3 proc. PKB?
Na pewno jest to trudno osiągalne w terminie zalecanym przez EcoFin – czyli w roku 2012. Jeżeli w ogóle, to pod dwoma warunkami. Pierwszy to przyspieszenie wzrostu gospodarczego. A drugi to zwiększenie obciążeń podatkowych, co dodatkowo zwiększy dochody. Działaniom tym powinno towarzyszyć realistyczne, a nie propagandowe, racjonalizowanie wydatków publicznych. Trzeba to zacząć robić niemal natychmiast. W tej sprawie powinno być porozumienie między wszystkimi siłami politycznymi. Jednak ze względu na cykl czekających nas wyborów będzie to, niestety, niezmiernie trudne.
Czy w finansowaniu rosnącego deficytu pomoże nadpłynność sektora bankowego?
Tak, ale od razu zastrzegam, że niekoniecznie musi to oznaczać efekt wypychania – czyli finansowanie potrzeb budżetu kosztem akcji kredytowej. Przedsiębiorstwa nie są obecnie zbyt skłonne do brania kredytu. Poziom optymizmu nie jest jeszcze tak wysoki, żeby zaciągać nowe zobowiązania i inwestować. Choć zapewne dane o wzroście gospodarczym i niskiej inflacji będą stopniowo poprawiać nastroje. Tym bardziej że stabilizuje się sytuacja w gospodarkach europejskich. Wygląda na to, że najgorsze jest za nami.
Zarząd NBP proponuje kolejne instrumenty, które mają wspierać akcję kredytową. Czy są potrzebne?
Rada je rozważała i nie jest entuzjastycznie nastawiona do niektórych propozycji. Oczywiście nadpłynność sektora jest strukturalna w tym sensie, że generują ją przede wszystkim największe banki. Tym mniejszym pomoc mogłaby się przydać, ale z tym trzeba być bardzo ostrożnym, gdyż polityka monetarna musi być prowadzona w sposób jednolity. Wcześniejsze działania NBP – jak wykup własnych obligacji czy obniżenie stopy rezerw, wydłużenie operacji otwartego rynku do 6 miesięcy – zwiększyły płynność sektora bankowego, ale nie przełożyły się na wzrost akcji kredytowej. W naszych warunkach nie ma powodu, żeby stosować np. taki instrument jak kupowanie przez NBP obligacji emitowanych przez banki. Wolnego pieniądza w sektorze bankowym jest wystarczająco dużo, nie ma więc potrzeby, by mu „dolewać płynności”.
*Stanisław Owsiak
członek RPP, profesor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie