Innymi słowy nagle okazuje się, że wcześniejsze oceny były błędne i musiało nastąpić nagłe dostosowanie do właściwych poziomów. Załamanie rynku akcji następuje wtedy, gdy większość inwestorów uznaje, że poziom cen jest zbyt wysoki w stosunku do możliwych przyszłych zysków firm notowanych na danym parkiecie.
Tak więc występowanie kryzysów czy też nagłych załamań na rynku wynika z tego, że rynki się mylą. Są bowiem okresy, w których rynek finansowy w sposób niewłaściwy ocenia sytuację (zwykle zbyt optymistycznie) i w momencie pojawienia się nieznanych wcześniej lub też niewłaściwie interpretowanych informacji następuje nagłe dostosowanie. Tak też było z obecnym kryzysem, kiedy większość uczestników rynku uznała, że wzrost cen na amerykańskim rynku nieruchomości może być nadal kontynuowany i że papiery emitowane na podstawie wartości nieruchomości są bezpieczne i nie mogą istotnie stracić na wartości. Jak wiadomo, okazało się, że rynek był przegrzany, sztucznie napędzany tanim pieniądzem i że taki stan nie mógł trwać wiecznie. Gdyby Greenspan wcześniej podwyższył stopy w USA, skala kryzysu byłaby mniejsza. Ale tak się nie stało.
Od lutego mamy do czynienia z hossą na rynku akcji. Polskie akcje od dołka w lutym 2009 roku wzrosły już o ponad 90 proc. W tym samym okresie akcje największych amerykańskich spółek wzrosły o 60 proc. Można więc zadać sobie pytanie, czy obecne wzrosty są odreagowaniem zbyt silnych spadków, jakie nastąpiły od wybuchu kryzysu do lutego 2009 roku (spadek WIG o 70 proc., S&P o 60 proc.), czy też jest to efekt optymizmu związanego z faktem, że dane z globalnej gospodarki wskazują na to, że świat wychodzi z kryzysu. Mam swoją teorię w tej sprawie. Uważam, że głębokość spadków, jakie nastąpiły na rynkach finansowych w okresie kryzysu, a szczególnie po upadku Lehman Brothers, była nadmierna.
Wynikała ona ze strachu, że recesja może być podobna do tej, jaka miała miejsce w Wielkim Kryzysie lat 30. Przyjmując, że recesja w Stanach skończyła się latem zeszłego roku, to w porównaniu z Wielkim Kryzysem lat 30. spadek dochodu stanowił jedną dziesiątą tego sprzed 80 lat. Ale dopóki nie było sygnałów wskazujących na to, że obecna recesja będzie znacznie płytsza od tamtej, rynek wolał dmuchać na zimne i spychać indeksy w dół. Gdy pojawiły się sygnały, że są szanse na wyhamowanie złych tendencji w gospodarce, rynek wpadł w euforię, gdyż uznał, że skala wcześniejszych spadków była przesadzona i że najgorsze już za nami.
Reklama
Do niedawna jeszcze mówiło się, że chciwość i strach rządzą rynkiem. Ale ani strach, ani euforia nie są dobrymi doradcami. Chciwość też nie. Dlatego właśnie upadł Lehman Brothers. Tak zatem jak panika 2008 i pierwszego kwartału 2009 była przesadzona, tak obecna euforia jest trochę na wyrost. Kryzys się nie skończył, przeszliśmy jedynie w jego inną fazę. Z kryzysu finansowego w kryzys fiskalny. A wychodzenie z recesji nie będzie spokojne i liniowe. Wystarczy przypomnieć, że w pewnym momencie skończy się pompowanie pieniędzy podatników w gospodarkę, w wielu przypadkach podnieść podatki, aby oddać pożyczone wcześniej pieniądze. Tak więc wzrost gospodarczy będzie dość niestabilny, niepewność co do tempa wychodzenia z recesji może nawet rosnąć. W takim scenariuszu powinna nas czekać porządna korekta na rynku finansowym. Na szczęście to tylko korekta, a nie początek bessy. Tak przynajmniej uważam. Kiedy więc indeksy zaczną spadać, lepiej byłoby nie wpadać w panikę. Ale to, czy będzie to korekta, czy początek bessy, będzie można ocenić dopiero po czasie...