Europejskie giełdy, idąc za przykładem z Azji i USA, rozpoczęły dzień od ok. 2-proc. wzrostów, ale tuż po rozpoczęciu handlu kontrolę nad rynkami przejęli inwestorzy realizujący zyski przed ważnymi danymi zza oceanu (sprzedaż detaliczna w USA). Oprócz czysto technicznego ryzyka przerwania długiej wzrostowej serii, sprzedający akcje otrzymali rano dodatkowy argument w postaci gorszych od oczekiwań danych o produkcji przemysłowej w strefie euro. Wzrosła ona o 9,4 proc. r/r (wolniej niż miesiąc wcześniej), a ekonomiści spodziwali się wzrostu o 11,4 proc.

Na rynku walutowym kurs pary euro-dolar, który swoją drogą w ostatnich dniach niezbyt wiernie odzwierciedla skłonność inwestorów do ryzyka, poruszał się w niewielkim zakresie powyżej poziomu 1,27 USD. Bardzo dobrze zachowywał się brytyjski funt, który umacniał się po pozytywnych wiadomościach z rynku pracy (bezrobocie w Wielkiej Brytanii spadło do 7,8 proc.) był najmocnieszy względem dolara od początku maja.

Sprzedaż detaliczna w USA spadła w czerwcu o 0,5 proc. m/m (prognozowano spadek o 0,2 proc.), więc inwestorzy, którzy rano wycofali się z rynku, mieli powody do satysfakcji. Kilkanaście minut po opublikowaniu tych danych indeksy giełd w Paryżu, Londynie i Frankfurcie znalazły się ponad 1 proc. poniżej poziomów z zamknięcia wczorajszej sesji. WIG20 należał do nielicznych europejskich indeksów, które broniły się przed spadkami.

Jeśli spojrzeć na rynki z perspektywy dłuższej niż kilka ostatnich sesji, trudno oprzeć się wrażeniu, że nawet najbardziej doświadczeni inwestorzy błądzą we mgle i co chwilę dostosowują swoje stanowisko do najświeższych danych, które niezwykle rzadko są zbieżne z oczekiwaniami analityków. W takich warunkach aktywne inwestowanie bez jasno sprecyzowanych zasad mija się z celem.

Reklama