Dwa lata po upadku Lehman Brothers i potężnej akcji pomocowej dla banków sektor finansowy strefy euro wciąż opiera się na kruchych podstawach. Gdziekolwiek spojrzeć, żaden problem nie został rozwiązany. Robiono wiele – przeprowadzano akcje ratunkowe, tworzono złe banki – ale niczego nie rozwiązywano. Zawsze było jasne, że to wyczekujące podejście w końcu odbije się czkawką.
Tak długo, jak będziemy robili wystarczająco optymistyczne założenia dotyczące przyszłego wzrostu dochodów, możemy się dowolnie zadłużać. Jeżeli założymy, że Grecja po reformie w cudowny sposób zmieni się w egejskiego tygrysa albo że Irlandia zdoła wygenerować kolejną bańkę nieruchomościową, obecny poziom zadłużenia nie jest problemem. Wszystko zależy od naszych założeń dotyczących wzrostu. Latem wydawało się, że ta strategia może zadziałać, bo dane ekonomiczne były lepsze od oczekiwanych. Strategia ta fatalnie zawiodła w Irlandii. Rząd tego kraju znacząco nie docenił skali problemu w sektorze bankowym. Według moich własnych pobieżnych obliczeń koszty ratowania sektora finansowego mogą przekroczyć 30 proc. irlandzkiego PKB, jeżeli dokonamy realistycznych założeń co do skali złych długów i przyjmiemy konserwatywną trajektorię przyszłego wzrostu gospodarczego.
Wiemy z historii gospodarczej, że kraje po kryzysie finansowym wchodzą w długawy okres stagnacji. Irlandia i Grecja nie są jedynymi krajami strefy euro, które mogą mieć potencjalne problemy. Portugalia jest w równie kiepskiej sytuacji jak Irlandia. Jeżeli Hiszpania nie znajdzie sposobu na trwałe podniesienie wydajności, tam także może dojść do tąpnięcia. Belgia może nie znajdować się na radarze wielu inwestorów, ale kryzys polityczny w tym kraju rodzi kilka niewygodnych pytań o jego podstawową wypłacalność uznawaną dotąd za gwarantowaną.

>>> Czytaj też: Rachman: Historycy, obalmy z tronu ekonomię

Reklama
Nie trzeba snuć ponurych prognoz dotyczących wzrostu, by dojść do pesymistycznej oceny podstawowej wypłacalności. Strefa euro prawdopodobnie nie doświadczy podwójnego tąpnięcia. Jednak trwałe globalne spowolnienie gospodarcze, którego początek być może właśnie obserwujemy, jeszcze bardziej podważy strategię nicnierobienia. Przy braku silnego wzrostu europejski sektor bankowy nie będzie w stanie wygenerować nadwyżki zysków potrzebnej do spisania na straty złych aktywów.
W dwa lata po upadku Lehmana kruchość fundamentów europejskiego sektora bankowego wciąż stanowi problem. Założyłbym się, że za pięć lat dalej będziemy o nim mówić. To z kolei oznacza, że kryzys finansowy będzie trwał i trwał, przynajmniej w strefie euro.
ikona lupy />
Wolfgang Munchau, publicysta Financial Times / DGP