Mówi się nam, że to napięcia na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej stoją za niedawnym wzrostem cen ropy. Jednak o ile ropa brent (używana głównie w Europie, pochodzi z pól naftowych na Morzu Północnym – red.) kosztowała powyżej 120 dol. za baryłkę (159 l), w Trypolisie za paliwo trzeba było zapłacić ok. 55 centów za galon (4,5 l – red.). To nie błąd drukarski. Powszechnie uznawanym powodem, dla którego ci, którzy w tym przypadku są najbliżej konfliktu, cierpią mniej od tych, którzy znajdują się daleko, są potężne libijskie subsydia. Mniej popularny pogląd głosi, że światowe rynki energetyczne zostały zaprojektowane w ten sposób, by zarabiać na najdrobniejszych wahaniach podaży, nawet jeżeli brakuje dowodów na rzeczywiste niedobory.

>>> Czytaj również: Ceny paliw na stacjach ustabilizują się na wysokim poziomie

Spekulanci potęgują strach

Bractwo handlujące energią wie, że najlepiej postraszyć zagrożeniem spadku podaży – rynek reaguje natychmiast skokami cen. Chodzi jednak o coś więcej. Współczesny rynek naftowy, zbudowany na gruzach podupadłej giełdy ziemniaczanej w centrum Manhattanu, zyskał na znaczeniu w latach 80. Jego głównym architektem był Michel Marks, urodzony w Paryżu syn kupca, który po dziś dzień nie jest zbyt szczęśliwy z tego, co stało się z jego dziełem. Wraz z upływem czasu rynek pączkował, obejmując kontrakty terminowe, opcje i swapy, którymi handluje się na wielu światowych giełdach. Kwitnie również nieuregulowany rynek prywatny. Dziś dzienny wolumen obrotów wynosi globalnie ok. 600 mld dol., choć ograniczona transparentność sprawia, że dokładne dane są niedostępne. Centralnym rynkiem dla ropy jest dziś jednak Chicagowska Giełda Towarowa (CME), choć dilerzy coraz chętniej korzystają z Londynu.
Reklama

>>> Polecamy: Polską gospodarkę atakuje wzrost cen z zagranicy

Tak jak w wypadku każdego płynnego rynku podatnego na nagłe zmiany cen rynek ropy od początku przyciągnął spekulantów. Ich rola była i jest niezbędna – pozwalają oni tym, którzy wydobywają, magazynują i sprzedają ropę, na zarządzanie ryzykiem. Potrzeba lat, by ropa trysnęła z ziemi, więc długoterminowa rentowność producentów jest kluczowa dla utrzymania dostaw. Kiedy rządy po obu stronach Atlantyku zaczęły ponownie analizować przepisy, niektóre rozważały całkowite wyrzucenie spekulantów z rynku. To byłby zły pomysł. Tym niemniej ich licencja na spekulowanie powinna zostać znacznie ograniczona.
Od drugiej wojny w Iraku wartość rynku spekulacyjnych kontraktów terminowych na ropę wzrosła ponad trzykrotnie. W tym samym czasie ilość ropy rzeczywiście produkowanej wzrosła dużo mniej. W tym roku spekulanci także przewidują wzrost cen kontraktów terminowych w stosunku jeden do trzech. Tymczasem globalna produkcja osiągnęła w lutym najwyższy poziom w historii, a wyższe dostawy zazwyczaj schładzają ceny. Jednocześnie przejście rynku z transakcji tradycyjnych na elektroniczne rodzi nowe problemy związane z operacjami wysokich częstotliwości (wykonywanymi za pomocą wyspecjalizowanego oprogramowania HFT – red.).

Potrzeba nowych regulacji

Przepisy rządzące tymi rynkami nie nadążają za wzrostem spekulacji. Spekulanci mogą handlować, nie wykładając z góry prawie żadnych pieniędzy, co pozwala im wpływać na ceny dzięki wielkim transakcjom, podczas gdy ich ryzyko obejmuje jedynie 5 – 10 proc. wartości handlu. Amerykański Kongres od czasu do czasu gromi szefów wielkich koncernów naftowych podczas publicznych przesłuchań, ale unika ograniczenia dilerom możliwości wykorzystywania dźwigni finansowej.
W istocie Waszyngton nie tylko zrobił niewiele, by uzdrowić sytuację, ale często ją wręcz pogarszał. Dobitnym tego przykładem jest wyjątek hedgingowy w dobrej wierze przyznany początkowo Goldman Sachs w 1991 r. Pozwalał on bankowi – a potem innym dużym graczom – na spekulacyjne transakcje surowcowe na dużą skalę, które wcześniej były zakazane bez przyjęcia dostawy realnego produktu. W 2000 r. Stany Zjednoczone przyjęły ustawę o modernizacji kontraktów surowcowych, która zakazywała regulatorom tropienia oszustw na obarczonych wysokim ryzykiem pozagiełdowych rynkach energetycznych i finansowych. To położyło podwaliny pod kryzys kredytowy, bo wolumen na surowcowych rynkach pozagiełdowych wzrósł gwałtownie w ciągu kolejnych pięciu lat – jak twierdzi Bank Rozliczeń Międzynarodowych (BIS) – do 32 bln dol. W Wielkiej Brytanii Urząd Usług Finansowych (FSA) nie zdołał stworzyć spójnych przepisów regulujących rynek surowców, choć szybko zadziałał, gdy trzeba było ukarać jednego z brokerów za to, że po pijanemu spowodował wzrost ceny ropy brent.
Krótko mówiąc, ten rynek zbyt długo robił, co mu się żywnie podobało. Jednak Wielka Brytania, Europa i USA rozważają skomplikowane nowe przepisy, które grożą leczeniem choroby nową trucizną – otwierają drogę do arbitralnych decyzji regulatorów na globalnych giełdach. Zamiast tego mogłyby rozważyć prostsze rozwiązanie: nie ograniczać spekulacji bezpośrednio, lecz wymagać od spekulantów większego własnego zaangażowania finansowego przy transakcjach. Podniesienie marż lub przedpłaty przy transakcjach były długo wykluczane przez Wall Street jako opcja atomowa. Jest ku temu dobry powód – to by zadziałało.