Moskwa ma zatem ledwie kilka miesięcy – prezydencja trwa od 1 lipca 2011 r. do 1 stycznia 2012 r. – by storpedować te starania i przekonać kijowskich włodarzy do swojej oferty. I jest gotowa grać ostro.
Tym razem Polska oraz Rosja operują argumentami gospodarczymi, a nie cywilizacyjnymi, jak podczas poprzedniego starcia. Za czasów rządów PiS i prezydentury najpierw Aleksandra Kwaśniewskiego, a potem śp. Lecha Kaczyńskiego stawialiśmy na wartości: demokrację, zachodnią wspólnotę, dziedzictwo I Rzeczypospolitej. Wszystko to reprezentował obóz pomarańczowy Wiktora Juszczenki. I wyjątkowo widowiskowo przegrał wybory w 2010 r. Jego wizja oraz polskie marzenia nie pokrywały się z tym, jak swój kraj widzą sami Ukraińcy. Większość – co pokazują sondaże – nie chce wchodzić do NATO, poważa Armię Czerwoną, a nie Ukraińską Powstańczą Armię, chętnie ogląda filmy w języku rosyjskim i nie postrzega Rosji jako wroga. Ta sama większość ani myśli jednak oddawać suwerenności kraju w ręce Moskwy, najbliższa jest jej opcja balansowania między Wschodem a Zachodem, rola bufora na styku dwóch gospodarczych i cywilizacyjnych potęg czerpiącego korzyści ze zbliżania się raz z jednym, raz z drugim. Buforową mentalność dobrze oddaje ankieta przeprowadzona przez Instytut Spraw Publicznych jesienią ubiegłego roku. 54 proc. badanych uważa, że Ukraina powinna ubiegać się o członkostwo w UE, jednak 70 proc. twierdzi, iż dobrze byłoby stworzyć unię z Białorusią i Rosją. Te same osoby widzą zatem przyszłość swojego kraju równocześnie na Wschodzie i na Zachodzie, choć to formalnie niemożliwe.
Obecna administracja prezydenta Janukowycza idealnie wpasowuje się w te nastroje. Całkowicie odrzuciła politykę historyczną Juszczenki i ogłosiła, iż zawiesza dążenia do członkostwa w NATO. Nie chce jednak oddać czołowych gałęzi gospodarki w rosyjskie ręce. W strategicznym ujęciu po wyborach w 2010 r. Polska przegrała wprawdzie na Ukrainie, ale – co równie ważne – wcale nie wygrała tam Rosja. Mamy więc remis z lekkim tylko wskazaniem na Moskwę.
Reklama
Plansza do rozgrywki została wyrysowana na nowo, nastał czas prezentacji sztandarów. Rosja wyrusza w bój pod wezwaniem swojej strefy bezcłowej. To słabiutki twór wiążący Rosję, Białoruś i Kazachstan. Nawet Łukaszenka zaakceptował go z trudem i pod presją. Sam w sobie nie jest dla Ukrainy szczególnie atrakcyjny, może na przykład storpedować próby energetycznego usamodzielnienia się kraju, a także ograniczy zagraniczne inwestycje, uniemożliwi też Kijowowi podpisanie umowy o wolnym handlu z Unią Europejską.
Rosja jeszcze przed wizytą Władimira Putina na Ukrainie dodała więc na okrasę propozycję renegocjowania umów gazowych zawartych w 2009 r. za premierostwa Tymoszenko i prezydentury Juszczenki. Na stole leży 8 mld dol. rocznie, które Ukraina może zaoszczędzić na nowych stawkach za gaz, jeśli wstąpi do zmontowanej przez Moskwę strefy bezcłowej. Korzyść jest natychmiastowa
Polska z kolei rozwinęła sztandar mistrzostw Euro 2012 – prestiżowej wspólnej imprezy, która – jeśli zostanie sprawnie przeprowadzona – może wywindować prestiż Ukrainy z obecnego poziomu śmieciowego, używając języka agencji ratingowych, do niskiej średniej europejskiej, a to już sporo. Kusimy też zbliżeniem do Unii. Nie chodzi o członkostwo w dłuższej perspektywie, bo nauczyliśmy się już nie używać w polityce zagranicznej absurdalnych argumentów. Kuszenie ma dwie odsłony. Pierwsza to układ stowarzyszeniowy, który jest raczej plastrem na zbolałą odrzuceniem ukraińską duszę niż realną korzyścią, druga to strefa wolnego handlu dająca wymierne profity, choć w dłuższej perspektywie czasowej. O ile o stowarzyszeniu Unia rozmawia też z Mołdawią, o tyle oferta wolnego handlu została skierowana na razie wyłącznie do Ukrainy, co wyróżnia ją spośród innych państw objętych unijnym Partnerstwem Wschodnim.
Ukraińcy z jednej strony chcieliby tej umowy, z drugiej jednak boją się konsekwencji. Wolnym handlem zostałoby objęte 95 proc. wymiany towarowej, umowa będzie więc hojniejsza dla Kijowa niż podobne podpisane w latach 90. z Polską i innymi państwami nowej Europy. Pozostaje jednak pytanie, czy Ukraina zniesie taki szok, jej towary dorównują jakościowo unijnym. Układ o wolnym handlu okazał się wprawdzie niezwykle korzystny dla Turcji, ale ona więcej sprzedaje do UE, niż od niej kupuje, rośnie PKB, ludzie stają się coraz zamożniejsi. Tymczasem Ukraina pod względem PKB na głowę wypracowuje ledwie 21 proc. średniej unijnej (Polska 61 proc.) i wysyła na rynek UE tylko 24 proc. swojego eksportu (dla porównania Mołdawia – połowę). Najkrócej podsumowując, przeciętny obywatel Ukrainy i mali producenci mogą ucierpieć na umowie z UE, zyska za to z pewnością przemysłowa oligarchia wspierająca Janukowycza, na przykład eksporterzy stali. Na deser Polska rzuca na stół, poprzez Unię, rozmowy o złagodzeniu reżimu wizowego dla Ukraińców. Wszyscy zainteresowani wiedzą jednak, że to śpiew odległej przyszłości.
Która oferta jest dla Ukraińców korzystna: polsko-unijna czy rosyjska? Obie. Dlatego Kijów chce manewrować pomiędzy nimi. Odrzucił wprawdzie ofertę wstąpienia do strefy rosyjskiej, ale zaproponował formułę 3 plus 1, czyli objęcie Ukrainy przynajmniej niektórymi zasadami unii celnej bez wstępowania do niej. Prawdopodobnie będzie też przedłużał podpisanie umowy z Unią, negocjując jak najkorzystniejsze postanowienia. Słowem, w obu wypadkach stosuje taktykę: mówię „nie”, ale proszę nalegać.
Polska oprócz odrzucenia otwartego promowania na Wschodzie wartości zdecydowała się też nie wychodzić przed szereg i potyczkę z Rosją o Ukrainę toczyć za plecami Unii Europejskiej, co zwiększa nasze szanse. To dobre posunięcie. Ukraińcy bowiem nie postrzegają nas już dłużej jako znaczącego gracza w polityce europejskiej (ankieta ISP), coraz słabiej znają nasz kraj, a władze otwarcie głoszą, iż nie potrzebują polskiego pośrednictwa w kontaktach z Unią. Zademonstrował to prezydent Janukowycz, który po wyborach odbył kilkanaście wizyt zagranicznych, zanim zdołał w końcu dolecieć do Warszawy. Polska nie może być już dla Ukrainy pośrednikiem, ale może być wciąż ambasadorem całej UE.
Nawet jeśli potyczka z Rosją nie doprowadzi do podpisania przez Ukrainę umowy o wolnym handlu z Unią, a obecny pat utrwali się, i tak nie będziemy przegrani. Ukraina jako kraj buforowy to też korzyść. Dopóki nie wybierze nieodwracalnie opcji rosyjskiej, można ją wciąż mamić i kusić, spokojnie czekając na lepszą koniunkturę na Wschodzie.
ikona lupy />
Andrzej Talaga / DGP
ikona lupy />
Stacja przesyłowa gazu na Ukrainie w miejscowości Bojarka / Bloomberg