Dawid Jan to jeden z niewielu rosyjskich biznesmenów, którzy sukces oraz majątek zawdzięczają własnym pomysłom, nie zaś ropie i gazowi, a przede wszystkim koneksjom w resortach siłowych. Jego firma ABBYY dzięki elektronicznym słownikom Lingvo i programowi rozpoznawania znaków (OCR) FineReader jest znana na całym świecie. Teraz zamierza nowatorskimi pomysłami podbić rynek smartfonów i zrewolucjonizować systemy przetwarzania informacji.
>>> Czytaj też: Opatentowanie grafenu wprowadzi Polskę do ligi światowych potęg w elektronice
Już za trzy lata na rynku ma się pojawić pierwszy program typu NLC (Natural Language Complier), który nie tylko będzie rozpoznawał znaki, lecz także rozumiał sens tekstu pisanego czy mowy. Słowa oraz dźwięki zawierają tylko 30 proc. informacji. Resztę nasz mózg dopowiada sam – m.in. poprzez znajomość kulturowego kontekstu. Dzięki NLC taką umiejętność zyska komputer. To najdroższy projekt Jana (pochłonął już 80 mln dol.), nad którym jego firma pracuje od 15 lat.
>>> Polecamy: Rok 2010 w polskiej i światowej nauce
Jeśli Rosjaninowi uda się spełnić zapowiedzi, czeka go murowany sukces. Świat produkuje tak wielkie ilości informacji, że potrzebne są nowatorskie programy ich przetwarzania, bo powoli czytane są już tylko nagłówki. Amerykańska firma analityczna IDC oszacowała, że w ubiegłym roku ilość informacji w postaci cyfrowej przekroczyła 1,2 ZB (zettabajt to tryliard bajtów). Gdyby przekopiować je na płyty DVD, a potem zbudować z nich wieżę, powstałaby konstrukcja sięgająca Księżyca. W ciągu dekady ilość cyfrowych informacji ma wzrosnąć 30-krotnie.
Z oprogramowania Jana, które doczekało się ok. 200 różnorakich nagród, już dziś korzysta 30 mln osób na całym świecie. – Dzięki naszym technologiom ludzkość zaoszczędza 200 mln godzin i ok. 5 mld dol. rocznie, które może poświęcić kształceniu się, spotykaniu ze znajomymi czy hobby – chwali się ABBYY. Choć laury za sukcesy przypadają Rosji, ojczyzną założyciela firmy jest Armenia.
Dawid Jan urodził się w Erewanie, pochodzi z rodziny chińsko-ormiańskiej. Obydwoje rodzice byli fizykami i stąd bierze się jego słabość do nauk ścisłych. Już w trzeciej klasie podstawówki rozmyślał nad tematem swojej pracy doktorskiej. Bez trudności dostał się na studia w Moskiewskim Instytucie Fizyczno-Technicznym (MFTI). Na czwartym roku nauki wpadł na pomysł, który całkowicie zmienił jego życie. Znużony szukaniem słowa w wielkim słowniku podczas egzaminu z języka francuskiego postanowił stworzyć słownik komputerowy.
Adidasy i dżinsy
Rewolucyjną jak na koniec lat 80. ideę miał zamiar zrealizować wraz z programistą Aleksandrem Moskalowym. – W ciągu trzech miesięcy zamierzaliśmy stworzyć program, a uzyskane z jego sprzedaży 10 tys. rubli podzielić po połowie. Na tamte czasy były to gigantyczne pieniądze, za które można było kupić auto. Ale bardziej od samochodu marzyliśmy o dżinsach i adidasach – mówił po latach w jednym z wywiadów.
Zamiast zaplanowanych trzech miesięcy słownik powstawał niemal rok. – Wynajęta przez nas firma aż przez osiem miesięcy wprowadzała angielskie wyrazy do systemu. Gdy dostaliśmy końcową wersję, okazało się, że brakuje słów na literę „k”. Przez kolejny miesiąc po nocach sami je wpisywaliśmy – opowiada. Gdy w końcu powstał słownik Lingvo, zamiast stu zaplanowanych egzemplarzy udało się sprzedać zaledwie 15. Lecz za o wiele większe pieniądze, niż zakładano. Zamiast 100 rubli za sztukę, studenci inkasowali po 700 rubli od egzemplarza. Na tym skończyła się ich handlowa passa. W kraju nie przestrzegano prawa autorskiego, więc słownik był nagminnie kopiowany. Rok po debiucie obok 15 legalnych wersji programu po kraju krążyło 50 tys. kopii.
To właśnie komputerowi piraci przyczynili się do tego, że Jan i jego wspólnik zyskali sławę. Założona przez nich w 1990 roku firma BitSoftware błyskawicznie zyskała dominującą pozycję na ojczystym rynku. Były to jednak ciężkie czasy dla prywatnego biznesu, bo na lata 90. przypadało w Rosji apogeum ery rządów mafii. Niemal każdy biznesmen musiał płacić haracz. – Postanowiłem nie czekać na zjawienie się łysych karków, tylko sam się do nich zgłosiłem. W pobliskim spożywczaku zdobyłem numer do grupy rządzącej dzielnicą – opowiada. Jej szef wyznaczył wysokość opłaty za ochronę na... jednego rubla. – Stwierdził, że firma IT to wymysł biednego naukowca – śmieje się dziś Jan.
Wkrótce potem BitSoftware postanowiło podbić świat. Decyzja było prawdziwą mission impossible, bo o ile w Rosji jej produkty były jednymi z pierwszych tego typu, na Zachodzie rynek został już podzielony. Jan zdecydował, że zaczną walkę od FineReadera, czyli programu do rozpoznawania znaków (OCR – Optical Character Recognition). Był lepszy od produktów rywali: miał o wiele dokładniejszy algorytm działania, więc nie przekłamywał przy zamianie skanowanego tekstu i zapisywaniu go do tekstowego pliku, który można edytować. Wówczas też BitSoftware zmienił nazwę firmy na ABBYY.
Obecnie FineReader jest zainstalowany w połowie wszystkich urządzeń skanujących na świecie. Firma nie zasypia gruszek w popiele: co roku inwestuje w badania i nowe technologie ok. 27 proc. zysków. Za chwilę na rynku pojawią się kolejne pomysły Jana, tym razem dotyczące telefonów komórkowych, m.in. program Street Grabber, który za pomocą jednego zdjęcia tabliczki z nazwą ulicy pomaga odnaleźć się w nieznajomym miejscu. Nie mniej przydatny w podróży okaże się TexGrabber, automatycznie tłumaczący sfotografowany tekst.
Halucynacje z przepracowania
W ciągu 20 lat z małej firemki na obrzeżach Moskwy o początkowym kapitale 100 dol. ABBYY zamieniło się w koncern z przedstawicielstwami w 11 państwach. To właśnie poza Rosją firma wypracowuje 80 proc. zysków. Roczne obroty koncernu sięgają ok. 100 mln dolarów.
Udana ofensywa za granicą jest zdaniem Jana w większości zasługą zespołu. W firmie pracuje tysiąc osób: 80 proc. to lingwiści, inżynierowie i programiści. Miał jednak spore problemy ze skompletowaniem załogi. – Najlepsi absolwenci wyjeżdżają. Ci, którzy pozostają, wolą branże, które dają pewny zysk, jak handel – tłumaczy. W poszukiwaniu pracowników Jan ponownie zawitał na macierzystą uczelnię. Z jego inicjatywy na MFTI otworzono specjalną Katedrę Innowacji i Nowych Technologii, gdzie kształcą się najzdolniejsi studenci specjalnie na potrzeby ABBYY.
Ona sam zamiast w jachty i kluby piłkarskie niemal każdy zarobiony grosz inwestuje w nowe projekty. W jego imperium biznesowym znalazło się miejsce także dla branż dalekich od nowych technologii. Jest współwłaścicielem m.in. siedmiu restauracji w Moskwie. Gdy otwierał pierwszą siedem lat temu, ukończył kursy dla barmanów i kelnerów. Zmęczeni krzykliwymi lokalami moskwiczanie ciepło przyjęli jego ofertę. FAQcafe przypomina czteropokojowe mieszkanie, w którym na stałych klientów czekają kapcie. – To, że lokale nieźle prosperują, wynika głównie z PR-owskich zdolności samego Jana, który swój sukces w IT umie sprzedać w innych branżach – tłumaczy „DGP” analityk Denis Jachno.
W karierze Jana zdarzały się i porażki. Największą z nich jest klęska gadżetu Cybiko, którym zamierzał zdobyć serca nastolatków (i portfele ich rodziców) w USA. – W 2000 roku mój kieszonkowy komputer oferujący bezprzewodową łączność był prawdziwą rewolucją – tłumaczy Jan. Rozbudowany pakiet gier miał być kluczem do sukcesu, urządzenie automatycznie namierzało inne Cybiko w promieniu 100 m i umożliwiało czatowanie. Jednak zamiast zaplanowanych 1,5 mln egzemplarzy w pierwszym półroczu sprzedano ledwie 250 tys. Porażkę Cybiko 42-letni Rosjanin tłumaczy ówczesnym kryzysem na amerykańskim rynku, spowodowanym pęknięciem bańki internetowej na Wall Street.
– Ale niepowodzenia tylko podsycają zapał Jana do dalszego działania. Głównym atutem szefa ABBYY jest jego nadludzka pracowitość. Podczas przygotowań do debiutu Cybiko spał ledwie dwie godziny na dobę, aż ze zmęczenia zaczął mieć halucynacje – mówi „DGP” Jewgienij Sawin z ekonomicznej agencji informatycznej UNOVA. Przy pracy nad NLC Dawid Jan już tak nie szarżuje. Pewny sukcesu spokojnie przygotowuje informatyczną rewolucję.