Steffen Moeller, znany (w Polsce) artysta kabaretowy pisał kilka lat temu: „Wyraźne staje się, że z żartami o nas, Niemcach, Polacy mają problem: od 1945 roku nie doszły tu żadne negatywne stereotypy.
Kawałów z serii »Heil Hitler« jest cała masa, ale dowcipu o sobie nie doczekali się Erika Steinbach, Centrum przeciw Wypędzeniom, Gerhard Schroeder czy Gazociąg Północny”. Uwaga trafna i nie mniej aktualna obecnie.
Prawdziwi współcześni Niemcy są oczywiście Polakom znacznie lepiej znani niż ci „filmowi” (w mundurach albo czarnych, skórzanych płaszczach) i są przedmiotem niejednego żartu bądź kąśliwości. Ale kąśliwości, by tak rzec, prywatnej. Kiedy przychodzi do utarczek na forum publicznym, wkracza stereotyp Niemca z Wehrmachtu. Dla relaksu przypomina się o wielkim polsko-niemieckim pojednaniu.
Zarówno okropne doświadczenie wojenne, jak i sympatyczne doświadczenie pojednania powinny być pamiętane, bez dwóch zdań. Spory o sposób prezentacji niemieckiej historii powinny być żywe również w Polsce i Polska – rząd, opozycja, naukowcy, dziennikarze – powinna reagować, kiedy słyszymy niepokojące tony debat o przeszłości. Jednak w naszych komentarzach spraw współczesnych trzeba sobie historyczne pokłady nienawiści i miłości darować. Jeżeli czegoś nauczyliśmy się przez ostatnie lata, to chyba tego, że argumenty „wojenne” odgrywają śladową rolę w praktycznej polityce Niemiec wobec Polski i całej Europy. Z jednej strony nawarstwiają się u naszych zachodnich sąsiadów inicjatywy zmierzające do łagodnej rewizji historii w duchu uniwersalizmu (wszyscy winni, wszyscy byli ofiarami). Z drugiej strony widzimy chłodną politykę architekta Unii Europejskiej i euro, architekta, który zaczyna być sceptyczny wobec własnego dzieła.
Reklama
W tej pierwszej sprawie trzeba być nieustępliwym, wymagają tego od nas pamięć i honor. W tej drugiej musimy być tak samo pragmatyczni – a nawet bardziej, bo biedniejszych nie stać na amatorszczyznę.
Kiedy odwiedziła nas kanclerz Merkel, podniosły się głosy, że przede wszystkim musimy bronić interesu polskiego. Słusznie, ale co to właściwie znaczy? Bronić przed czym? Przed nadmiernymi roszczeniami Unii Europejskiej wobec suwerenności państw narodowych czy właśnie przed osłabianiem Unii i groźbą dominacji Francji i Niemiec, zaprzysięgłych sojuszników Rosji, kosztem suwerenności państw narodowych? W każdej polityce polskiej, wobec Moskwy, Brukseli czy Paryża, rola Berlina jest kluczowa. Ani rząd, ani opozycja nie dają nam wyraźnych odpowiedzi na pytanie, czego właściwie Niemcy chcą od Polski, a Polska od Niemiec.