Nim spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie, przypomnijmy, dlaczego w ogóle zaczęło się w ciągu ostatnich dwóch tygodni mówić o możliwej recesji, kiedy to jeszcze tak niedawno ekonomiści przekonywali nas, że gospodarka amerykańska znajduje się w początkowej fazie cyklu. Ta dramatyczna zmiana dominującego poglądu wynika z pojawienia się szeregu zaskakująco złych danych makroekonomicznych.

Jeden niepokojący sygnał to dane o wzroście gospodarczym za pierwszą połowę 2011 roku. Wyniósł on jedynie 0,8% w ujęciu rocznym, co jest odczytem znacznie poniżej oczekiwań nie dającym nadziei na rychły spadek bezrobocia. Druga zła informacja mówiła o pogarszających się nastrojów konsumentów i przedsiębiorców. Najważniejszym jednak negatywnym sygnałem jest wzrost bezrobocia z 8,8% w marcu do 9,1% w lipcu. Wprawdzie odczyt z lipca wskazał względną poprawę w stosunku do czerwca (9,2%), jednak wynikała ona głównie z obniżenia się odsetka siły roboczej – wielu ludzi, nie mogąc znaleźć pracy, zaprzestało jej szukania.

Wzrost bezrobocia w początkowej fazie cyklu koniunkturalnego jest rzadko spotykanym zjawiskiem. Gdy ożywienie na dobre się zacznie bezrobocie powinno wyłącznie spadać. Historia zaś pokazuje, że jeżeli tak się nie dzieje, to gospodarka najprawdopodobniej niedługo znajdzie się znowu w recesji. Ekonomiści Goldman Sachs zauważyli, że ilekroć trzymiesięczna średnia odsetka bezrobotnych w USA wzrastała o co najmniej 0,35 punktu procentowego, gospodarka amerykańska zawsze pogrążała się w recesji w ciągu następnych sześciu miesięcy. Wzrost bezrobocia w ciągu minionych trzech miesięcy nie był wprawdzie tak duży, ale wystarczył by bank ocenił szanse na pojawienie się recesji jak 1 do 2.

Choć spadku aktywności gospodarczej nie widać jeszcze w danych, wskaźniki pokazują, że koniunktura może być znacznie gorsza niż wydawało się optymistom liczącym na dynamiczny wzrost następujący zwykle po głębokim gospodarczym załamaniu. Czy rzeczywiście ryzyko recesji się zmaterializuje? Aż tak czarny scenariusz chyba nam nie grozi. To, co widzimy w tej chwili to jedynie symptomy spowolnienia tempa wzrostu wskazujące na to, że przedkryzysowa norma wzrostu PKB w krajach rozwiniętych długo pozostanie niedoścignionym ideałem.

Reklama

Niższe tempo wzrostu światowej gospodarki, przede wszystkim za sprawą słabej kondycji krajów rozwiniętych ma szereg przyczyn. Należą do nich wzrost fiskalizmu i presji regulacyjnej na sektor finansowy, wysokie ceny surowców i narastająca presja inflacyjna. Ta ostatnia, w odróżnieniu od poprzednich dekad, w małym stopniu będzie rekompensowana przez napływ tanich towarów z krajów rozwijających się, w znaczącej większości włączonych już w światowy handel.
Niski wzrost jednak to nie brak wzrostu. Historia zaś może dostarczyć równie przekonujących dowodów, że recesja w tym momencie praktycznie nie jest możliwa. Otóż jeśli popatrzeć na zależność między zmianą stóp Fed a wzrostem gospodarczym to rysuje się ona następująco: recesja ma miejsce zawsze po podwyżce stóp procentowych – im pierwsze podwyżki następują wcześniej tym prędzej się ona pojawia. W tej chwili zaś o podwyżkach nie ma nawet mowy, wychodzi więc na to, że groźbą recesji nie powinniśmy się wcale martwić.

Dlaczego rekordowo łagodna polityka Fed miałaby okazać się silniejszą kartą niż rosnące bezrobocie? Bliższe przyjrzenie się strukturze rynku pracy wskazuje, że mamy do czynienia ze zjawiskiem bezprecedensowym w amerykańskiej powojennej historii i analogie z przeszłością należy snuć bardzo ostrożnie. Masowa błędna alokację kapitału ludzkiego w sektor nieruchomości spowodowała pojawienie się pierwszy raz w USA na szeroką skalę bezrobocia strukturalnego.

Sytuacja w USA w pewnym sensie przypomina zatem kraj doświadczający transformacji ustrojowej, która odbiera ekonomiczną rację bytu niektórym sektorom. Powrót zatrudnionych w nich specjalistów na rynek pracy wymaga często lat poszukiwań i znaczącego obniżenia oczekiwań płacowych. Choć ich los jest nie do pozazdroszczenia, przykład krajów Europy Wschodniej pokazuje, że pozostała część gospodarki może się rozwijać w miarę niezależnie. Póki rynek nieruchomości nie zacznie znów rosnąć, możemy mieć do czynienia z dalszym wzrostem wskaźnika bezrobocia, jednak nie oznacza to powrotu dekoniunktury.

Niestety inwestorzy pamiętający aż nazbyt dobrze niedawny kryzys, zdają się nie podzielać tego wniosku i w panice pozbywają się akcji oraz wrażliwych na wzrost gospodarczy towarów. Choć atmosfera nie jest sprzyjająca, warto zatem zastanowić się nad uzupełnieniem portfela o przecenione aktywa, które szybko mogą wrócić do łask, gdy rynki się uspokoją. Dobrym pomysłem może być ropa naftowa, która staniała w ciągu miesiąca o 15 dolarów, a powinna wrócić w orbitę zainteresowań rynku jak tylko potwierdzi się, że gospodarki krajów rozwijających się, odpowiadające za całość wzrostu jej konsumpcji, nie odczuwają spowolnienia w takim stopniu jak USA i UE.