Zhenrong Shi uczynił Suntech Power największym producentem ogniw fotowoltaicznych na świecie. Jego ambicją stało się teraz przełamanie barier ograniczających zieloną energetykę.
Co jest największą bolączką zielonej energetyki? Drogie technologie i równocześnie niska ich wydajność sprawiają, że bez dotacji ze strony państw inwestycje w produkcję prądu ze źródeł odnawialnych są całkowicie nieopłacalne. Ten stan rzeczy zamierza zmienić Zhengrong Shi, nazywany współczesnym Królem Słońce. Australijczyk chińskiego pochodzenia, szef największej firmy produkującej ogniwa fotowoltaiczne – Suntech Power, nie szczędzi środków, by zielona energetyka mogła się rozwijać bez państwowej kroplówki.
– Moim najważniejszym celem jest szybkie doprowadzenie do sytuacji, gdy prąd produkowany przez panele słoneczne będzie tańszy, a przynajmniej nie będzie droższy niż energia z sieci wytwarzana w tradycyjny sposób. Tylko wtedy nasz biznes ma szansę na upowszechnienie i zerwanie z budżetową pomocą. Do tego momentu nikt na serio nie będzie nas traktował – mówił niedawno w jednym z wywiadów Zhengrong Shi.
Przykładem ekologicznej kwadratury koła niech będzie budowana właśnie na amerykańskiej pustyni Mojave największa na świecie elektrownia słoneczna, która ma dostarczać prąd do 140 tys. domów. Główny inwestor, firma BrightSource, wciąż desperacko poszukuje kolejnych sponsorów (ostatnio Google dorzucił 168 mln dol.), choć dostała od rządu federalnego 1,6 mld dol. wsparcia. Mimo to nie udało się zgromadzić wystarczających środków do ukończenia inwestycji. A jeśli to w końcu nastąpi, elektrownia będzie rentowna tylko wówczas, gdy Waszyngton spełni obietnicę i przyzna jej spore ulgi podatkowe. – Dla porównania budowana w Finlandii elektrownia atomowa Olkiluoto 3 z pierwszym na świecie reaktorem EPR, której stworzenie pochłonie ok. 5 mld dol, będzie produkować prąd dla prawie miliona gospodarstw domowych. Podobną wydajność ma mieć także francuska siłownia w Flamanville – mówi „DGP” Werner Koenig z uniwersytetu w Wiedniu.
Nie lepiej wiedzie się również tym, którzy postawili na wiatr. Niemcy, które zaledwie kilka tygodni temu zdecydowały o wygaszeniu wszystkich stosów atomowych do 2022 r., budują farmę wiatrową z największymi wiatrakami świata: jedna łopata turbiny E-126 liczy 126 metrów długości (jedna trzecia wysokości paryskiej wieży Eiffla). Koszt budowy takiego giganta to nawet kilkanaście milionów euro. Wiatrak będzie musiał pracować co najmniej ćwierć wieku, by zwróciły się same koszty jego postawienia (do tego dochodzą koszty eksploatacji), a rocznie będzie produkował prąd dla zaledwie 5 tys. domów.
Reklama

Nadzieja w polimerach

– W takiej sytuacji technologiczna rewolucja jest nam potrzebna, i to szybko – powtarza Zhengrong Shi. Jego Suntech Power zdecydowała się w styczniu na budowę elektrowni słonecznej koło pustynnego miasteczka Nyngan w australijskim stanie Nowa Południowa Walia. 200-hektarowa siłownia ma produkować prąd dla 20 tys. pobliskich domów. Choć na jej wzniesienie firma przeznaczyła 300 mln dol., nie poradziłaby sobie bez rządowych 1,5 mld dol. Zhengrong ma nadzieję, że będzie to ostatnia tak potężna dotacja dla jego przedsiębiorstwa, bo w Nyngan mają być m.in. testowane nowe typy ogniw fotowoltaicznych.
W procesie produkcji panelu słonecznego najbardziej kosztowne jest uzyskanie cienkiego krzemowego wafla, który jest następnie cięty na małe komórki. To z nich tworzone jest ogniwo zamieniające światło słoneczne w energię elektryczną. Dekadę temu Zhengrong był w zespole naukowców, któremu udało się opracować mniej wymagającą, a przez to tańszą, metodę produkcji krzemowych wafli. Dzięki temu nie są one horrendalnie drogie, tylko... bardzo drogie. Najbardziej przyszłościową technologią jest obecnie OPVC, czyli organiczne ogniwa fotowoltaiczne, wykorzystujące zamiast krzemu polimery przewodzące. Są one znacznie tańsze w produkcji niż tradycyjne panele i dużo bardziej wydajne. Nad nimi także pracuje Suntech Power.
– Jeśli mam być szczery, to przed przybyciem do Australii nie myślałem, że zostanę tak dobrym naukowcem i zarazem przedsiębiorcą – nie bez dumy mówi o sobie Zhengrong Shi. 48-letni biznesmen, którego majątek magazyn „Forbes” szacuje na 3 mld dol., urodził się na wyspie Yangzhong leżącej na rzece Jangcy w prowincji Jiangsu na północ od Szanghaju. Ta rolnicza prowincja słynęła wówczas z dobrego systemu edukacji. Dzięki temu i dzięki państwowej polityce promującej awans społeczny osób z chłopskim pochodzeniem młody Shi dostał się na politechnikę w Changchun. Tu obronił dyplom z optyki, by w 1986 r. zdobyć kolejny tytuł magistra – tym razem z fizyki laserowej na szanghajskim Instytucie Optyki i Mechaniki Precyzyjnej.

Zarobek na panice

Niemal natychmiast po studiach pojechał na stypendium naukowe na uniwersytet Nowej Południowej Walii w Sydney. Ten wyjazd całkowicie odmienił jego życie. Po pierwsze porzucił lasery na rzecz pracy nad ogniwami fotowoltaicznymi, po drugie kolorowe i dostatnie życie w Australii tak mu się spodobało, że został obywatelem tego kraju. Przezornie nie zerwał jednak więzów z ojczyzną. Gdy Pekin na przełomie wieków szeroko otworzył się na Zachód i przestał gardzić zarówno kapitalizmem, jak i rodakami robiącymi biznesy w innych krajach, Shi został poproszony o rozkręcenie słonecznego biznesu w Chinach.
Tak właśnie w 2001 r. powstała Suntech Power. Na siedzibę firmy założyciel wybrał miasto Wuxi, którego władze skusiły go 6 mln dol. pożyczki. Przeprowadzka nie była łatwa. – Miałem w pamięci doświadczenia młodości, przerażała mnie myśl o korupcji, którą przeżarty jest chiński system – opowiadał w wywiadzie. Wuxi nie poddało się, zaprosiło go do siebie na dwutygodniową wizytację, po której Zhengrong zdecydował się jednak założyć biznes w Chinach. Kupił pierwsze używane maszyny do produkcji krzemowych wafli i wszedł z nimi na rynek. Dzięki taniej sile roboczej oraz energii (produkcja paneli jest prądożerna), korzystnym kontraktom na dostawy surowców oraz brakowi kar za trucie środowiska (wytwarzanie ogniw jest brudną branżą) szybko udało mu się stanąć na nogi. W ciągu trzech lat produkcja ogniw wzrosła aż 12-krotnie, firma przebiła się do pierwszej dziesiątki producentów paneli słonecznych, a on sam zyskał miano Króla Słońce.
Nie spoczął na laurach i gros środków zainwestował w utworzenie nowoczesnego centrum badań. Te pieniądze już się zwróciły: dzięki wypracowanym tam technologiom produkowane przez Suntech Power ogniwa osiągnęły efektywność konwersji światła słonecznego na energię elektryczną na poziomie 15 – 16 proc. Konkurencja mogła się wówczas pochwalić średnią zaledwie 13 proc. Teraz trwają badania nad sposobami dalszego oczyszczania krzemu, dzięki czemu efektywność ma wzrosnąć nawet do 18 proc.
Firma, w której Zhengrong Shi miał 25 proc. udziałów, wciąż potrzebowała jednak ogromnego kapitału na dalszy rozwój, choć cieszyła się już systemowymi ulgami podatkowymi. Zwabieni możliwością zrobienia dobrego interesu pojawiali się inwestorzy gotowi odkupić od państwa 75 proc. pozostałych akcji, ale Król Słońce nie godził się na rozwiązanie, które pozbawiłoby go kontroli nad firmą. Władze Wuxi poszły mu w końcu na rękę i po preferencyjnej stawce odsprzedały własne udziały, co otworzyło spółce drogę do wejścia na giełdę. – Ale nie chińską, bo był to wówczas proces bardzo skomplikowany i czasochłonny. Nie na moje nerwy – mówi Shi. I dlatego postanowił zadebiutować na Wall Street. Stało to się w 2005 r. – Suntech Power była pierwszą prywatną chińską firmą na NYSE.
Początkowe notowania były udane – cena akcji skoczyła z 15 dol. do prawie 90 dol. Dziś spółka przeżywa gorsze dni – jeden udział kosztuje niewiele ponad 7 dol. Jednak Zhengrong Shi nie traci optymizmu: wiarę pokłada przede wszystkim w rynku niemieckim. Rząd kanclerz Angeli Merkel po zrujnowaniu przez trzęsienie ziemi oraz tsunami japońskiej elektrowni atomowej Fukushima zdecydował o zamknięciu wszystkich siłowni nuklearnych. Będzie musiał jednak wypełnić energetyczną lukę, i to zgodnie z zaleceniami Unii Europejskiej, która narzuca krajom członkowskim ostre limity emisji dwutlenku węgla. To oznacza, że w najbliższych latach zapotrzebowanie na tanie i wydajne panele słoneczne będzie rosło. Już teraz 80 proc. eksportu Suntech Power trafia właśnie do Niemiec, także Chiny stają się coraz chłonniejszym rynkiem.
Zhengrong Shi nie szczędzi też środków na rozwój badań. Od 2001 r., kiedy powstała Suntech Power, co roku przekazywał 0,5 mld dol. na rzecz macierzystego wydziału na uniwersytecie Nowej Południowej Walii. Od trzech lat to już okrągły milion. Dzięki tym pieniądzom kształci naukowców, których później zatrudnia. To oni dokonują kolejnych przełomów w technologiach solarnych. – To system naczyń połączonych. Dziś sporo przeznaczam na ich edukację i rozwój, ale dzięki nim w przyszłości będę mógł zarobić. To opłaca się obu stronom – mówi australijsko-chiński Król Słońce.