Unijni decydenci będą zawsze tworzyć „coś”, co ich zdaniem będzie można sprzedawać jako „postęp”, jednak problem wiąże się ze standardami moralnymi i politycznymi, a raczej z ich brakiem. Tak, można kupić czas, drukując pieniądze, można próbować zmieniać traktaty unijne w trybie przyspieszonym, ale po prostu nie można uciec od faktu będącego wynikiem takich desperackich działań obniżania standardów.

W ten weekend w końcu zrozumiałem (przyznaję, czasami myślę dość powoli), że prawdziwy problem wiąże się w tym przypadku nie z tym, czy do wtorkowego wieczora Europie uda się wypracować jakiś układ, a raczej z tym, jak Unii uda się utrzymać resztki wiarygodności w zakresie długoterminowej realizacji polityki innej niż tylko „ratowanie Europy” – zorientowanej na sprzyjanie kolejnym falom wzrostu zatrudnienia, PKB i optymizmu.

>>>> Czytaj też: Merkel i Sarkozy rozbudzili nadzieje, jednak kolejna bomba już tyka

Nie jest to kwestia tego, czy kryzys jest potrzebny, chociaż moim zdaniem stanowi on jedyny sposób na osiągnięcie prawdziwego postępu – chodzi raczej o alarmujący spadek standardów osób sprawujących władzę. Krótko mówiąc, ich nieprzewidywalność stała się niebezpieczna. MFW może pożyczyć tysiące procent posiadanych kontyngentów SDR-ów, Fed może wydrukować biliony dolarów, jeżeli uzna to za stosowne, a wkrótce może okazać się, że i unijni politycy zlecą EBC drukowanie pieniędzy, starając się zalać benzyną pożar, który powstał tylko dlatego, że od przynajmniej 1999 roku nie robili tego, co powinni.

Reklama

W istocie o to właśnie chodzi ruchowi „occupy” – to protest przeciwko naruszeniu standardów postępowania przez klasę rządzącą, a nie tylko przeciwko podjętym przez nią decyzjom. Jeżeli tak właśnie jest, to zgadzam się z protestującymi! Musimy wdrożyć hamulce zadłużenia, aby powstrzymać fiskalny rozlew krwi – z pewnością potrzebujemy też norm wyznaczających bankom centralnym i politykom granice możliwości dewaluowania naszych ciężko zarobionych pieniędzy.

Jeden z moich znajomych zadał ostatnio wspaniałe pytanie do dyskusji: czy w tym otoczeniu istnieją w ogóle jakieś ograniczenia dla działań polityków i banków centralnych – dotyczące polityki monetarnej i opodatkowania przyszłych pokoleń? Po dość długiej rozmowie doszliśmy do jednoznacznego wniosku: Nie!

W tym tygodniu kanclerz Merkel i prezydent Sarkozy podejmą próbę zbliżenia UE do unii fiskalnej w oparciu o art. 126 traktatu zjednoczeniowego, co zasadniczo oznaczałoby przyznanie forum decyzyjnemu Rady Unii Europejskiej władzy w zakresie wdrażania i wzmacniania nadzoru fiskalnego. Innymi słowy, tekst traktatu zostanie zinterpretowany nieco odmiennie od pierwotnych założeń, zgodnie z którymi miał być środkiem do osiągnięcia określonego celu.

>>> Czytaj też: Ratingowy straszak - najlepsza możliwa motywacja przed szczytem euro

Kłopot w tym przypadku polega na tym, że ostatecznie całkowite rozwodnienie pierwotnie zakładanych standardów postępowania UE stanie się oczywiste – co z kolei mogłoby pośrednio przyczynić się do zmniejszenia liczebności strefy euro z 17 do np. 10 państw. Moim zdaniem planowane posunięcie w najlepszym przypadku zakończy się remisem, a nie wygraną dla Europy.

Niezależnie jednak od mojego sceptycyzmu obecnie najważniejsze europejskie problemy to:

Unia fiskalna
Ścisłe reguły dotyczące finansów publicznych. Pytanie otwarte brzmi: czy będą dotyczyć 17 państw strefy euro, czy wszystkich 27 państw UE?

Lewarowanie EFSF
To jest nadal przedmiotem dyskusji. Rynek od samego początku uznaje go za poroniony pomysł. Czy MFW będzie mieć rolę do odegrania?

Cięcia
Publicznie monitorowane i kontrolowane przez UE programy dalszego obniżania deficytów w krajach takich, jak Grecja, Portugalia i Włochy.

Otwarcie skarbca EBC
Draghi pokazał w zeszłym tygodniu swoją prawdziwą naturę, informując, iż po wdrożeniu odpowiednich ram politycznych EBC mógłby okazać pomoc w większym zakresie.

Quantitative easing na pełną skalę Nadal możliwe?

Rynek sądzi, że w tym tygodniu Niemcy zdecydują, iż solidarność jest ważniejsza od dyscypliny – dowodem może być choćby to, że długoterminowe obligacje skandynawskie, a nawet amerykańskie oprocentowane są niżej od niemieckich.

Prawdziwym problemem związanym z zaplanowanymi na ten tydzień porozumieniami jest kwestia długoterminowej wypłacalności – wygląda na to, że tym razem po raz kolejny dojdzie do próby kupienia czasu poprzez zalewanie rynku płynnością. Miejmy nadzieję, że się mylę i jest to krok we właściwym kierunku, jednak nadal mam wrażenie, że wkrótce będziemy mieć do czynienia z trzecim załamaniem w historii UE. Pierwszym była utrata pierwotnej stabilności i pakt na rzecz rozwoju, zaś drugim interwencja EBC na rynkach obligacji skarbowych państw peryferyjnych w maju zeszłego roku. Teraz mamy kroplę, która być może wreszcie przepełni czarę goryczy: brak ograniczeń i brak odpowiedzialności wobec wyborców, inwestorów i przyszłości.

Ryzyko polega zatem na tym, że UE w tym tygodniu wygra bitwę tylko po to, by ostatecznie przegrać wojnę.

Tak bardzo chciałbym się mylić...

ikona lupy />
Kryzys w strefie euro Fot. Shutterstock / ShutterStock