To ona trzyma klucze do przyszłości Unii Europejskiej, od niej zależy, czy Wspólnota upadnie. Choć niektórym ciężko to zaakceptować, jest jednym z głównych rozgrywających w naszej gospodarce.
Niemcy i Polska są ze sobą handlowo mocno powiązane. Jeżeli Berlin wpadnie w recesję, Warszawa przestanie być zieloną wyspą – na tamtejszy rynek trafia bowiem jedna trzecia naszego eksportu. Jeśli zachodni sąsiedzi zaczną przymusowo oszczędzać, będzie to oznaczało spadek naszej produkcji przemysłowej, zapaść w usługach i wzrost bezrobocia. Na razie kanclerz udało się utrzymać całkiem dużą (3 proc.) dynamikę wzrostu niemieckiej gospodarki, ale prognozy na ten rok nie są optymistyczne.
Państwa strefy euro nadal nie są w stanie wypracować wspólnej strategii walki z kryzysem zadłużeniowym, w związku z czym agencja S&P kilkanaście dni temu odebrała Francji najwyższy status wiarygodności kredytowej. Tym samym to na Niemcy – które jako jedyny duży kraj UE utrzymały potrójne A – spadł ciężar ratowania strefy euro oraz uspokojenia rynków finansowych, których panika bardzo mocno odbija się na kondycji złotego (rekordowe straty wartości w ubiegłym roku).
Angela Merkel ma wpływ nie tylko na naszą bieżącą sytuację. W tym roku rozstrzygną się w Brukseli negocjacje nad perspektywą budżetową na lata 2014 – 2020. Warszawa ma nadzieję, że tak jak dotychczas będziemy największym beneficjentem unijnych funduszy strukturalnych (ok. 10 mld euro rocznie), które przeznaczamy na budowę m.in. sieci autostrad, oczyszczalni ścieków i inwestycji w modernizację produkcji. W UE narasta jednak opór wobec tego systemu dopłat, zwłaszcza ze strony Francji i Holandii. Niemcy pozostają już jednym z nielicznych krajów starej części Wspólnoty, który mimo kryzysu chce utrzymać tę formę pomocy. Jeśli Berlin przegra tę rozgrywkę lub poświęci fundusze strukturalne w zamian za szybkie przyjęcie unii fiskalnej, znajdziemy się w poważnych tarapatach. Przestanie do nas płynąć szeroki strumień euro, dzięki którym udało nam się zmniejszyć dystans do państw starej UE.
J.BIE