„Spójrz tylko na to, to po prostu nie do pomyślenia!” – skarży się niemiecki dyplomata, wskazując na artykuł z pierwszej strony włoskiego Il Giornale, gazety należącej di Silvio Berlusconiego. Materiał zawiera porównania kryzysu strefy euro do Auschwitz, przestrogi przed niemiecką arogancją oraz stwierdzenie, że Niemcy przekształciły wspólną walutę w broń. Greckie gazety nie wyglądają dużo lepiej. Wszelkie tabu dotyczące nawiązań do nazistowskiej okupacji Grecji złamano już dawno temu.

>>> Zobacz też: Kawały o IV Rzeszy? W Grecji to norma

W całej Europie Południowej powrócił motyw „złych Niemców” – oskarżanych o doprowadzanie innych narodów do nędzy, obalających rządy i wydających rozkazy wszystkim, bez wyjątku.

Istnieje również znacznie grzeczniejsza forma chłostania Niemców, która odbywa się na poziomie rządowym. Na ostatnim Światowym Forum Ekonomicznym w Davos, szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego Christine Lagarde, sekretarz skarbu USA Timothy Geithner i brytyjski premier David Cameron zgadzali się co do jednej kwestii. Niemcy muszą zapłacić. Argumentacja przebiegała następująco: aby strefa euro przetrwała (a gospodarka światowa uniknęła katastrofy), Niemcy muszą zrobić dużo więcej i dużo więcej zapłacić, by utrzymać wspólną walutę na powierzchni.

Reklama

>>> Czytaj też: Niemcy - jedyny kraj, który zarabia na kryzysie

Takie tezy są głęboko niesprawiedliwe. Nie uwzględniają bowiem, jak dużo Niemcy uczyniły dotychczas dla południa Europy. Ponadto postulują finansowe obciążenia, które grożą gospodarczą i polityczną katastrofą w samych Niemczech.

Żądania wobec Niemców wysuwane są w trzech głównych obszarach. Po pierwsze: powinni przekazać więcej pieniędzy na „zaporę ogniową” i stworzyć fundusz tak wielki, by odstraszyć rynki od spekulacji wymierzonych w obligacje państw Europy Południowej. Po drugie: powinni zaangażować się w euroobligacje, czyli współdzielić dług z innymi krajami strefy euro. Po trzecie: powinni stymulować własną gospodarkę, by niemiecka konsumpcja zapewniła rynek zbytu dla towarów z południa kontynentu.

Tymczasem Niemcy przekazały już 211 mld euro do różnego rodzaju europejskich funduszy ratunkowych, czyli mniej więcej równowartość 70 proc. rocznego budżetu. Natomiast wiele spośród państw domagających się od Niemiec większej hojności, zachowuje wielką ostrożność w wychodzeniu przed szereg. Wielka Brytania nie uczestniczy w planach ratunkowych dla państw Europy Południowej i dywaguje nad przed przekazaniem dodatkowych 15 mld funtów do MFW. USA postawiły sprawę jasno, mówiąc, że nie dadzą MFW więcej pieniędzy do wykorzystania w Europie.

Prawdopodobnie Niemcy przygotowują więcej pieniędzy. Ale zachowują ostrożność, zdając sobie sprawę, że południowoeuropejskie długi mogą nigdy nie zostać spłacone. Jeśli sprawy potoczą się źle, Niemcy mogą znaleźć się w sytuacji bez wyjścia i ratować Europejski Bank Centralny kolejnymi miliardami. Przekonanie, że dzięki powiększeniu „zapory ogniowej” Niemcy ostatecznie zaoszczędzą pieniądze, jest słusznie traktowane z głębokim sceptycyzmem. Jak stwierdził jeden z doradców Angeli Merkel: „Europejczycy z południa nie chcą tych pieniędzy, by przestraszyć rynki. Oni chcą je wydać.”

>>> Zobacz też: Papandreu: Grecja nie sprzeda wysp, żeby spłacić swoje długi

Niemcy maja również rację, sprzeciwiając się emisji eurooobligacji. W obecnej strukturze UE byłaby ona równoznaczna z żądaniem, by Niemcy i inne wypłacalne kraje strefy euro gwarantowały spłatę długów państw Europy Południowej, bez możliwości kontrolowania ich wydatków. Kiedy rozzłoszczona niemiecka gazeta zasugerowała, że europejski nadzorca powinien mieć pewien zakres kontroli nad budżetem Grecji, propozycja została zestrzelona wśród standardowych narzekań na odradzanie się nazizmu.

Trzecie z żądań pod adresem Niemiec głosi, by kraj ten zrobił więcej dla zbilansowania europejskiej gospodarki. Poziom konsumpcji w Niemczech rzeczywiście ostatnio rośnie. Trudno natomiast wyobrazić sobie w jaki sposób można by rozkazać Niemcom, by kupowali więcej towarów z Europy Południowej. Czyżby wszyscy Niemcy mieli dostać ulgę podatkową w postaci voucheru, wypłacanej tylko w przypadku wyjazdu nad Morze Śródziemne?

Większość aktualnej krytyki Niemiec jest emocjonalna i niesprawiedliwa, ale w jednym aspekcie Niemcy ponoszą odpowiedzialność za obecny kryzys. Otóż kraj ten był w awangardzie państw nawołujących do przyjęcia euro. A teraz staje się coraz bardziej oczywiste, że tworzenie wspólnej waluty, nie opierającej się na pojedynczym kraju, leży u podstaw trwającego kryzysu.

I gdy kanclerz Merkel mówi o "unii politycznej” w Europie jako długoterminowym rozwiązaniu obecnego kryzysu, to zdaje sobie sprawę z tej wady konstrukcyjnej strefy euro. Taka unia zaś wiązałaby się z głębokimi ograniczeniami suwerenności poszczególnych krajów. A kryzys pokazuje, że Grecy, Niemcy i Włosi mają jedną wspólną cechę – głęboką niechęć do przekazywania kontroli nad własnym budżetem.

W efekcie euro pozostaje w niebezpiecznej i niestabilnej sytuacji. Kroki, których podjęcia wymaga się od Niemiec, są nierozsądne. Z drugiej strony rozwiązanie proponowane przez Niemcy – strukturalne reformy teraz, unia polityczna później – jest niewykonalne.

>>> Zobacz też: Od cudu gospodarczego do zmierzchu bogów. Berlin wciąż trzyma się zasad

Pośród tych wszystkich niebezpieczeństw niemieccy urzędnicy zachowują zewnętrzny spokój. Lekceważą kierowane pod ich adresem obelgi, w dalszym ciągu wypłacają pomoc finansową południowej Europie i przekonują, że reformy po stronie podaży są jedynym długoterminowym rozwiązaniem nieszczęść europejskich peryferii.

Za kulisami, niektóre z najwybitniejszych niemieckich umysłów przyznają się do złych przeczuć. W zeszłym roku dwukrotnie miałem okazję jeść kolację z niemieckimi urzędnikami wysokiego szczebla, którzy wyznali mi, że wspólna waluta była straszną pomyłką. W rozmowie o euro, jeden z nich powiedział: „Wygląda na to, że wynaleźliśmy piekielną maszynę, której nie jesteśmy w stanie wyłączyć.” Taka wizja wydała mi się tak pesymistyczna i katastroficzna, że aż się zaśmiałem. Obawiam się jednak, że tak naprawdę nie ma się z czego śmiać.