Żadna z sióstr nie jest zawodową projektantką, a mimo to tworzą designerskie lampy, które od lat zdobywają uznanie na festiwalach i targach. Ale cenione są nie tylko za ciekawe projekty, lecz także za świetnie prosperujący biznes. – Uczyłyśmy się wszystkiego od zera. Brakowało nam wykształcenia artystycznego, ale miałyśmy spore doświadczenie życiowe i może to przesądziło, że nam się udało? – zastanawia się Monika Brauntsch, która razem z siostrą Sonią od kilku lat produkuje na Śląsku lampy marki Kafti.
Od początku w tym biznesie było sporo ambitnych koncepcji – produkty pod marką Kafti miały być atrakcyjne i oryginalne, zgodne z obecnymi trendami w designie, przystępne cenowo, przyjazne dla środowiska, a w dodatku wykonane przy użyciu lokalnych sił produkcyjnych, czyli przez śląskich rzemieślników. Minęło już kilka lat i wygląda na to, że udało się zrealizować wszystkie zamierzenia. Większość produktów Kafti rozchodzi się w kraju, ale część wędruje za granicę: do Nowej Zelandii, Japonii, zachodniej Europy.
Pomysłodawcą firmy była Monika, z wykształcenia pedagog. – Nigdy nie pracowałam w zawodzie, bo zaraz po studiach zaczęłam kręcić się po świecie, szukając pomysłu na życie – opowiada. Podróżowała przez cztery lata, głównie po Stanach Zjednoczonych, Azji, Australii, potem trafiła do Londynu, gdzie zatrudniła się w firmie konsultingowej zajmującej się rekrutacją. Szło jej tak dobrze, że po roku zaproponowano jej zbudowanie oddziału w Polsce. I tak w 2003 r. wróciła do kraju.
Reklama
Budowanie i kierowanie nową komórką w brytyjskiej korporacji zajęło jej cztery lata („Bardzo ciekawe doświadczenie, ale nigdy nie myślałam, by wiązać się z tym na dłużej”). W końcu uznała, że powinna odejść i założyć własną firmę. – Miałam mnóstwo energii, pomysłów i trochę oszczędności – opowiada.
Koncepcja, by zająć się oświetleniem, pojawiła się, gdy z podróży do Berlina Monika przywiozła ciekawą lampę, Sonia nożyczkami wycięła wtedy podobną, a ich trzecia siostra Dorota przywiozła z Danii, gdzie wówczas mieszkała, kolejny designerski abażur. Goście, którzy do nich zaglądali, zachwycali się lampami, a siostry stwierdziły, że lepszego pomysłu na biznes szukać nie trzeba – tu jest nisza, bo nikt nie zajmuje się w Polsce produkcją modnych abażurów, na jakie stać byłoby przeciętnego Kowalskiego.
Założyły, że wszystkie lampy będą technologicznie nieskomplikowane (stroną elektryczną w ogóle się nie zajmowały, od początku uznały, że zawieszenie z oprawką na żarówkę będzie kupowane osobno). U okolicznych producentów polipropylenu nabyły cienkie, kolorowe arkusze folii, które były podstawą projektu. Z kredytu kupiły gilotyny do cięcia folii oraz laserowy ploter, czyli urządzenie, które wycina wzory, graweruje, nanosi obrazy na duże powierzchnie. Z masy pomysłów wyłoniły kilka wzorów i zaczęły przygotowywać prototypy.
Sonia (po organizacji i zarządzaniu w przemyśle) zajęła się projektowaniem. Nie miały szczególnej wiedzy ani doświadczenia, wszystko odbywało się metodą prób i błędów, dzięki znalezionym w internecie wskazówkom z dziedziny geometrii i elektryki. Sprawdzały, co do siebie pasuje, jak leży, czy materiał pracuje i jak go ciąć, by zniekształcał się w najmniejszym stopniu, oraz czy się składa, bo wszystkie lampy Kafti sprzedawane są w płaskim pudełku, do samodzielnego złożenia.
Przez pierwsze półtora roku skala produkcji jest wciąż niewielka, kilkadziesiąt sztuk miesięcznie, tną i składają głównie w domu, a większość lamp rozchodzi się poprzez sklepy internetowe. Od początku omijają z daleka wielkie krajowe sieci marketów budowlano-dekoratorskich. – Tam ważniejsza jest cena, my bardziej cenimy design i sposób produkcji – wyjaśnia Monika. Zdarzają się propozycje współpracy od markowych sieci zagranicznych, ale siostry odrzucają je, uznając za mało korzystne (musiałyby przez kilka miesięcy kredytować sklepy). Są wybredne, ale szybko dostają premię za takie podejście – ich projekty zdobywają laury na krajowych imprezach promujących polski design. To przynosi same korzyści: bezpłatną reklamę i otwarte drzwi na międzynarodowe wystawy.
Zaczynają w 2008 r. od lokalnego konkursu Śląska Rzecz, potem jadą na Gdynia Design Days. Ich abażur Alien docenia jury konkursu Prodeco organizowanego przez Elle Decoration, trafiają na międzynarodowy festiwal Łódź Design. W następnym roku zdjęcia ich produktów zamieszczają designerskie magazyny w Wielkiej Brytanii, lampy można kupić w Hongkongu, siostry wyruszają na wystawę do Berlina i Tel Awiwu, a potem na Tokio Design Week. W 2010 r. są na największym branżowym Design Act w Moskwie, w 2011 r. – w Paryżu i Budapeszcie. W tym samym czasie Monika Brauntsch zostaje laureatką konkursu organizowanego przez British Council – Young Creative Entrepreneur, w którym oprócz walorów artystycznych liczyły się umiejętności biznesowe.
Tymczasem produkcja rośnie już tak bardzo, że właścicielki Kafti Design zaczynają większość prac zlecać podwykonawcom. Wyszukanie najlepszych – i to z najbliższej okolicy – zajmie im w sumie dwa lata. Nawet przez moment nie zastanawiają się nad produkcją w Azji. – Wszystkie fazy produkcji ulokowane są w Polsce, to wartość dodana naszej firmy. Wierzymy, że wielu konsumentów, którzy mogą wybierać między produktem polskim a zagranicznym, wybiera krajowy. Poza tym pochodzimy ze Śląska, który ma fantastyczne możliwości produkcyjne, i chcemy tę przedsiębiorczość właśnie tu rozwijać – dodaje Monika. Ustalają też, że skoro produkt jest polski, to cena też powinna być polska – w ich sklepie internetowym najtańsze lampy można nabyć już za 139 zł.
Jest to możliwe dzięki nieskomplikowanej produkcji na różnych etapach, na co zwracają dużo uwagi. – Rozpoczynając pracę nad każdą lampą, ustalamy najpierw maksymalną cenę. I do tego staramy się dopasować proces produkcji. Zależy nam bowiem na dotarciu do normalnych, średnio zamożnych Polaków – mówią właścicielki. – Wyszłyśmy z założenia, że przeciętny konsument nie zapłaci za lampę więcej niż 20 proc. swego wynagrodzenia i tego chcemy się trzymać.
Poza tym każda lampa (zapakowana do torby z włókniny i kartonu bez laminatu, tańszego i ekologicznego) jest pakowana płasko (przestrzenne formy wymagałyby droższych technologii). To minimalizuje koszty przechowywania oraz transportu, przez co wysyłki za granicę, na przykład do Japonii, niewiele kosztują.
Dziś produkcja sięga 200 – 300 sztuk miesięcznie, w podstawowej ofercie mają 12 modeli w różnych wersjach kolorystycznych. Niedawno do asortymentu włączyły dodatkowe akcesoria: podkładki, poduszki, które same tworzą, oraz propozycje innych projektantów. Od czasu do czasu zastanawiają się, czy nie rozwinąć firmy, ale odsuwają te plany, bo większy rozmach oznaczałby większe ryzyko, a to ich dziś nie interesuje. – Nasz przykład pokazuje, że z designu da się wyżyć. I to wystarczy – mówi Monika Brauntsch.