Choć dotykają realnych problemów, wydają się bardziej polityczną zagrywką niż prawdziwym rozwiązaniem. Mało co ucieszyłoby nas tak bardzo jak ożywienie w budownictwie, szczególnie mieszkaniowym. To jeden z najsłabszych sektorów gospodarki, który skurczył się w drugim kwartale jak żaden inny.
O ile jednak pomysły rządu – od nowych planów zabudowy po wystawianie gwarancji, które mają obniżyć koszty pożyczkowe – są rozsądne, o tyle końcowy efekt prawdopodobnie nie będzie imponujący, ponieważ nie usuwa dwóch podstawowych ograniczeń. Pierwszym są bodźce prowzrostowe. Zamiast ponownie majstrować przy planach zagospodarowania przestrzennego, samorządy lepiej by zrobiły, promując budownictwo mieszkaniowe, wykorzystując m.in. różnicę cenową między ziemią budowlaną i inną. Druga kwestia to popyt. Niechęć banków do udzielania kredytów hipotecznych to hamulec dla budownictwa. Rząd forsuje takie programy jak „New Buy”, które mogą nieznacznie pomóc, ale prawdziwe rozwiązanie przyjdzie dopiero wtedy, kiedy kredyt znów zacznie krążyć w gospodarce.
Wyczyszczenie zatorów w bilansach bankowych, które hamują dopływ kredytu do gospodarki, to cel innej propozycji rządu – przynajmniej jeżeli chodzi o mniejsze firmy. Tu jednak również znajdujemy więcej deklaracji niż konkretów.
Stworzenie banku dla małych przedsiębiorstw zakłada omijanie podupadłych dużych kredytodawców w kierowaniu kredytu do drobnych firm. Jednak ten bank nie będzie ani pozyskiwał, ani pożyczał pieniędzy, przynajmniej na razie. Będzie bardziej pełnił funkcję call center dla tych, którzy chcą skorzystać z jednego z istniejących programów rządowych. Pod tym względem może wystarczyć, ale trudno zrozumieć, jak intensywniejsze ich promowanie może zmienić sprawy na lepsze.
Reklama
W obydwu przypadkach radykalizm języka rządu kontrastuje ze skromnością jego propozycji. Społeczność biznesowa wzywa ministrów, by wykazali ten sam radykalizm i rozmach w pobudzaniu inwestycji co w ograniczaniu deficytu. Jeżeli te pomysły miały wyjść naprzeciw tym apelom, to zdecydowanie zawiodły.