Takie zdanie wyraził w swoim blogu Wadzim Hihin, redaktor naczelny wydawanej przez administrację prezydenta „Biełaruskiej Dumki”.
Ktoś mógłby zadać pytanie, na ile warto w ogóle zajmować się białoruską propagandą, której naczelnym kuratorem jawi się właśnie Hihin. Warto, biorąc pod uwagę, że w relacjach UE z Białorusią panuje znaczna nieznajomość schematów myślenia stosowanych przez drugą stronę. Jeśli nie zrozumiemy, jak postrzega świat wierchuszka z gmachów przy Marksa (administracja prezydenta), Lenina (MSZ) i Sowieckiej (rząd), nie wypracujemy skutecznej taktyki, która przyspieszy korzystne dla nas zmiany za Bugiem. To, czy Hihin sam wierzy w to, co pisze, jest kwestią drugorzędną. Ważne, że władze zachowują się tak, jakby w to wierzyły.
„Władza z samego swojego charakteru jest sakralna i tajemnicza. A gdy traci tę zagadkowość, przestaje być władzą” – czytamy. 35-letni historyk, który karierę zaczynał w łukaszenkowskiej młodzieżówce, z upodobaniem stosuje cerkiewną terminologię. W jego rozumowaniu władza i wszystkie jej działania są święte, namaszczone. „Czasem sami nowo powołani na urząd, i ci, którzy ich powołują, i ci, którzy wypełniają stosowne dokumenty, nie mogą do końca pojąć, dlaczego stało się tak, a nie inaczej” – kontynuuje Hihin.
W sposobie argumentacji rządowego publicysty jest jakaś nić kontynuacji z rosyjską ideą samodzierżawia. Warto przypomnieć, że wszelkie mniej lub bardziej śmiałe liberalne zmiany, jakie w XIX w. zachodziły w Rosji, wprowadzano z łaski cara batiuszki, czy to Aleksandra II, czy później Mikołaja II. Wszelkie protesty były jednak brutalnie tłumione, a i same reformy bywały nietrwałe. Trzeba było dopiero wielkiej wojny i niemieckich pieniędzy dla Lenina, by carat obalić. Skutki były zresztą opłakane: tylko w pierwszym roku panowania bolszewików zabito więcej ludzi, niż carat wydał wyroków śmierci przez cały XIX w.
Reklama
Jaki wniosek z tego płynie? Samo wspieranie białoruskich rewolucjonistów dawało do tej pory taki sam efekt, jaki dajmy na to w 1910 r. dałoby wysłanie do Rosji Lenina (tu zastrzeżenie: w żaden sposób nie porównuję wodza komunistów do opozycji w Mińsku!). Czyli żaden. Nie znaczy to oczywiście, że powinniśmy zostawić opozycję na pastwę Łukaszenki. Warto jednak równolegle typować tych członków elity władzy, którzy chcieliby zobaczyć trochę więcej wolności. Nawet niekoniecznie politycznej, ale ekonomicznej. Pograć sprzecznymi interesami różnych grup i w ten sposób przyspieszyć i ukierunkować przemiany, które przecież wcześniej czy później muszą nastąpić. I spróbować się zabezpieczyć przed scenariuszem, w którym Łukaszenkę zastępuje inny, bardziej od niego prorosyjski satrapa.