Protestując przeciw wizycie niemieckiej kanclerz, mówili o Czwartej Rzeszy i niemieckim protektoracie. I mniejsze znaczenie ma to, że tak naprawdę o losach Aten decyduje bardziej unijna trojka niż sam Berlin.

Czas na 10 miliardów

Najświeższym tego przykładem jest kwestia budżetu na przyszły rok, którego projekt grecki rząd przedstawił w zeszłym tygodniu.

Reklama

Mimo że plan wydatków państwa zakłada oszczędności na sumę 10 miliardów euro – m.in. w efekcie zmniejszenia pensji urzędników państwowych, świadczeń socjalnych, ograniczenia wydatków na służbę zdrowia, obronność i samorządy – to i tak zanim trafi do głosowania w parlamencie, będzie musiał być zaaprobowany przez trojkę – przedstawicieli Unii Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

Co więcej, maja oni prawo do wprowadzania poprawek, z czego zapewne skorzystają. Czyli ma miejsce to, co pod koniec stycznia zaproponował niemiecki minister finansów Wolfgang Schaeuble, który chciał powołania specjalnego unijnego komisarza nadzorującego greckie oszczędności (i najlepiej, aby takim komisarzem został Niemiec). Pomysł wywołał oburzenie Greków, którzy zaczęli go porównywać z hitlerowska okupacja.

Bankructwo tuż, tuż

Ale i bez takiego komisarza grecki rząd nie ma zbyt wielkiego pola manewru. Samaras od kilku tygodni ostrzega, że jeśli Grecja nie dostanie następnej transzy pomocy w ramach drugiego bailoutu, w listopadzie będzie musiała ogłosić niewypłacalność. Szef Eurogrupy Jean-Claude Juncker przypomniał jednak w poniedziałek, że warunkiem tego jest zatwierdzenie następnej tury cięć na sumę 13 miliardów euro i ze ma czas na to do najbliższego unijnego szczytu, który odbędzie się pod koniec przyszłego tygodnia. Od momentu objęcia władzy w czerwcu Samaras lobbuje też na rzecz tego, by czas na te oszczędności wydłużyć o dwa lata.

Angela Merkel wczoraj wprawdzie mówiła, że trudna droga, którą idzie Grecja, przyniesie w końcu efekty, i obiecała, ze Niemcy będą nadal wspierać Ateny, ale na temat złagodzenia warunków na razie nie ma mowy. Inna sprawa, ze nadzór nad greckimi sprawami ma swoje uzasadnienie. Dwa bailouty – z maja 2010 r. i października 2011 r. – opiewają na sumę 240 miliardów euro, z czego niemiecki udział sięga 30 proc. Nie są to pieniądze podarowane, lecz pożyczone, i Grecja powinna je kiedyś oddać. Zatem wierzyciele maja prawo pilnować, co się z nimi dzieje. Tym bardziej, że ściągalność podatków nadal w Grecji szwankuje.

Wczoraj, w dniu wizyty Merkel, niemiecki tabloid „Bild” przywołał przykład greckiego rolnika, który zadeklarował roczny dochód w wysokości 497 euro, a jednocześnie przelał na zagraniczne konto 12,6 miliona euro oszczędności.

Europa omija Grecję

We wrześniu z kolei wybuchła polityczna burza, po tym jak się okazało, że w ministerstwie finansów zaginęła lista z nazwiskami prawie dwóch tysięcy Greków, którzy dzięki tajnym kontom w Szwajcarii unikają płacenia podatków. Greckie poczucie utraty sporej części suwerenności wzmagają dwie sprawy. Nie da się zaprzeczyć, że najważniejsi unijni politycy nie wykazują dla nich zbyt wiele empatii. Merkel była wczoraj w Atenach po raz pierwszy od pięciu lat, szef Komisji Europejskiej Jose Barroso pierwsza od początku kryzysu wizytę złożył w lipcu, zaś szef Rady UE – Herman van Rompuy – w kwietniu tego roku. Ważne jest także to, że Niemcy konsekwentnie naciskają na oszczędności w krajach południowej Europy, ale sami na kryzysie zyskują.