Zwolnienie 1/4 urzędników nie pozostanie jednak bez wpływu na notowania prezydenta Aleksandra Łukaszenki.
Na pierwszy ogień poszły media. Dziennikarze państwowych gazet mają na Białorusi status urzędników, a ich rola polega raczej na szerzeniu propagandy niż informacji. Przyznaje to nawet prezydent. – Nie zrezygnujemy z sektora ideologicznego. To dla nas obecnie zbyt ważne i potrzeba do tego państwowych mediów – mówił Łukaszenka podczas wczorajszej pięciogodzinnej konferencji prasowej.
Tyle że media kosztują; zwłaszcza że są rozprowadzane po cenach dumpingowych. „Biełaruś Siegodnia”, główny organ propagandy, kosztuje w kioskach 900 rubli (32 grosze). To mniej niż papier przeznaczony na jej wydrukowanie. Budżet pokrywa też inne koszty. – Niezależne gazety płacą za papier, druk czy rozsyłkę kilka razy więcej niż media państwowe – mówił DGP wiceszef Białoruskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Aleksander Starykiewicz.
Wkrótce z „Biełarusią Siegodnia” zostaną połączone cztery inne gazety, w tym oficjalny organ rady ministrów „Respublika”. Na razie nie wiadomo, co stanie się z ich dziennikarzami – większość najpewniej straci pracę. W sumie pod nóż pójdzie nawet 1/4 etatów w administracji, czyli z utratą posady musi się liczyć – według słów premiera Michaiła Miaśnikowicza – 13 tys. urzędników. Takie zadanie postawił prezydent przed specjalnie w tym celu utworzoną komisją, na której czele stanęli Natalla Piatkiewicz i Andrej Kabiakou, jedni z najbardziej zaufanych ludzi Łukaszenki.
Reklama
Już dziś wiadomo, że zlikwidowane zostaną co najmniej dwa ministerstwa – gospodarki komunalnej i handlu. Cięcia planowane są też w przerośniętych strukturach siłowych. – Po co im 12 tys. ludzi, niech zostanie 3 tys. najbardziej oddanych państwu. Reszta niech idzie, gdzie chce – mówił Łukaszenka o redukcjach w KGB. Oficjalnie debiurokratyzacja ma usprawnić pracę urzędów. Tyle że liczba urzędników na Białorusi jest mniejsza niż w państwach UE. Władze utrzymują, że podczas przygotowywania planów redukcji studiowały doświadczenia Austrii, Bułgarii i Czech. Z danych oficjalnych wynika jednak, że odsetek urzędników już teraz jest znacznie niższy niż w wymienionych krajach. W tym punkcie dwa wątki propagandy najwyraźniej się rozchodzą.
1 bln rubli oszczędności z tytułu cięć w administracji (poza mundurówką), z których część ma zresztą pójść na podwyższenie zarobków pozostałych czynowników, to i tak kropla w morzu. Białoruś musi znaleźć 40-krotnie większą kwotę na zrolowanie wygasającego w tym roku długu. Będzie to tym trudniejsze, że w 2012 r. wzrost PKB zamiast planowanych 5,5 proc. nie sięgnął nawet 2 proc.
Dlatego Łukaszenka musi zaryzykować konflikt z lojalnymi do tej pory urzędnikami i siłownikami. Pomiędzy wierszami rządowych mediów już teraz można wyczytać oburzenie obu grup. – Swoje zdanie wyrazili też szefowie resortów i urzędów podlegających likwidacji. Główna obawa to nawet nie utrata stanowisk, ale spadek efektywności pracy – słyszymy w materiale państwowego kanału Biełaruś-1. W konsekwencji elity polityczne mogą powoli zacząć rozglądać się za potencjalną alternatywą wobec Łukaszenki. Już podczas ostatnich wyborów parlamentarnych można było dostrzec drobne rozbieżności w interesach pomiędzy prezydentem a proprezydencką organizacją Biała Ruś – utrzymują analitycy Informacyjnego Biura Solidarności z Białorusią. Uderzenie urzędników po kieszeni z pewnością te rozbieżności umocni.