Gdyby do podobnego zdarzenia doszło na naszych drogach, jakiś policjant bez cienia wątpliwości stwierdziłby, że „przyczyną wypadku było niedostosowanie prędkości do warunków panujących na drodze”. Jestem tego pewien, bo kiedyś w środku zimy sam jechałem drogą krajową, której nie odśnieżono i niczym nie posypano. W związku z tym na ograniczeniu do 90 km/h toczyłem się 40 km/h, a mimo to przez zająca, który nagle przeciął mi drogę, wylądowałem w rowie. Policjant protokołujący zdarzenie w rubryce „przyczyna wypadku” wpisał „niedostosowanie prędkości do warunków panujących na drodze”. Tymczasem moim zdaniem powinien wpisać: „sól drogowa, która miała znajdować się na tym odcinku drogi, wylądowała w kiełbasie”.

Właśnie w tym problem – władza za nic nie odpowiada i niczemu nie jest winna. Całe drogowe zło ma zwoje źródło w nas, kierowcach – zawsze jeździmy za szybko, za dużo i generalnie kiepsko. Jesteśmy tak ślepi, że nie dostrzegamy znaków czających się za krzakami. Jesteśmy tak głusi, że nie słyszymy intercity mknącego 140 km/h przez nieoznakowany przejazd. Jesteśmy beznadziejni. Tak bardzo, że rząd musi chronić nas przed nami samymi za pomocą fotoradarów. Obawiam się jednak, że jedynym prawdziwym powodem, dla którego przy drogach wyrasta właśnie las wysokiej klasy aparatów, są pieniądze. Bo gdyby ministrom Sławomirowi Nowakowi i Vincentowi Rostowskiemu naprawdę zależało, jak twierdzą, na naszym bezpieczeństwie, postąpiliby inaczej. Panowie, jeżeli czytacie te słowa, to zobaczcie, jak naprawdę wygląda troska o życie i zdrowie kierowców.

Wszystko zaczyna się już na etapie szkolenia. W Polsce przez 30 godzin obowiązkowych jazd kursant pokonuje wciąż tę samą trasę w pobliżu ośrodka egzaminacyjnego, dzięki czemu podczas egzaminu może przejechać przez nią z zamkniętymi oczami. Egzamin zdaje wzorowo, kończąc efektownym parkowaniem pod spożywczakiem. A tuż po otrzymaniu papierka wyjeżdża na autostradę i miażdży go tir. Wiecie, jak rozwiązać ten problem? Pozwólcie 16-latkom jeździć w obecności rodziców (jak w Wielkiej Brytanii), egzaminujcie na autach kursantów (to świetnie działa w USA) i wyposażcie ośrodki szkolenia tak, aby młodzi kierowcy mogli w nich doskonalić swoje umiejętności. Narzekacie, że wielu 20-latków szaleje po ulicach w bmw i golfach. A daliście im alternatywę? Bo Niemcy czy Brytyjczycy, jeśli wysupłają kilkadziesiąt euro, mogą doskonalić swoje umiejętności na zamkniętych, bezpiecznych torach, uczyć się wychodzenia z poślizgów, awaryjnego hamowania, reakcji w kryzysowych sytuacjach. Efekt – u nas i w Niemczech na drogach ginie podobna liczba osób, przy czym nasi sąsiedzi mają trzy razy więcej samochodów, jeżdżą nimi znacznie więcej niż my, a przy tym wszystkim prędkość rzędu 200 km/h jest dla nich naturalna.

To nie prędkość zabija, lecz jej nagła utrata. A to ma miejsce, gdy samochód wbija się na zakręcie w drzewo, bo zawiodła jedna z pięciu rzeczy. I tylko jedna z nich jest ludzka – rozsądek. Pozostałe cztery to: hamulce, opony, amortyzatory i układ kierowniczy. Można zatem przyjąć, że za niektóre rodzaje wypadków w 20 proc. odpowiada kierowca, a w aż 80 proc. – stan techniczny pojazdu, który często jest żałosny. Znowu odwołam się do Niemiec, gdzie nawet dwudziestoletnie auta muszą spełniać wyśrubowane normy dotyczące bezpieczeństwa. Jeżeli auta ich nie spełniają, państwo nakazuje natychmiast przerobić je na żyletki. A u nas? Badanie techniczne z pieczątką w dowodzie kosztuje 100 zł. Ale nieoficjalnie jest także dostępna opcja pieczątki za 150 zł. Dopiero postawienie tych dwóch kroków powinno upoważniać do postawienia trzeciego – fotoradarów.

Reklama

Ale nasz rząd stwierdził, że dokona skoku i pominie jakiekolwiek reformy systemu szkolenia praktycznego i kontroli technicznej. Innymi słowy – jeździmy słabo i słabymi samochodami, więc trzeba nas spowolnić. Na szczęście nowe przepisy przewidują możliwość wyłgania się od punktów karnych. Oficjalnie ma to sprawić, że „kara finansowa będzie nieuchronna i nakładana szybko”. Czyli, jak rozumiem, pieniądze szybko zasilą sakiewkę ministra Rostowskiego.

Jeżeli właśnie o to chodzi w całym tym systemie, to mam jeszcze lepszy pomysł – od razu podłączmy fotoradary do kas fiskalnych. Kierowca zobaczy błysk, będzie mógł się zatrzymać, wziąć rachunek i od razu opłacić mandat np. kartą kredytową. A stojąc, będzie blokował ruch na drodze. To dopiero zwiększy bezpieczeństwo na drogach!