Rynki liczyły na przejęcie władzy przez Bersaniego, choć ten wcale nie jest wielkim reformatorem.
Nierozstrzygnięte wyniki wyborów we Włoszech i perspektywa albo ich powtórzenia, albo stworzenia wielkiej – i niespójnej – koalicji rządowej spowodowały wczoraj fatalne nastroje na giełdach. Inna sprawa, że wiara rynków finansowych w to, iż przywódca centrolewicy Pier Luigi Bersani wyciągnie Włochy z wieloletniej stagnacji, nie jest szczególnie uzasadniona.
Według prawie pełnych wyników centrolewica dzięki przewidzianej przez ordynację premii dla zwycięskiego ugrupowania będzie mieć bezwzględną większość w Izbie Deputowanych. Ale w Senacie, który we Włoszech ma niemal takie same prerogatywy jak niższa izba, większości nie ma nikt, więc ewentualnemu rządowi centrolewicy nie uda się tam niczego przeforsować. Efekty tej sytuacji były widoczne – indeks mediolańskiej giełdy spadł o ponad 4 proc., pociągając za sobą wszystkie główne parkiety, a rentowność 10-letnich włoskich obligacji wzrosła o prawie 30 pkt bazowych, niebezpieczne zbliżając się do poziomu 5 proc.
Rynki finansowe oraz część unijnych polityków od dłuższego czasu jasno sugerowały, że ich wymarzonym scenariuszem jest „reformatorska” koalicja Bersaniego z dotychczasowym technokratycznym premierem Mario Montim, nawet pomimo tego że programowo są oni dość odlegli. Trudno się oprzeć wrażeniu, że głównym atutem Bersaniego – notabene byłego komunisty – jest fakt, iż nie jest on Berlusconim. Nie jest ani zwolennikiem radykalnych oszczędności budżetowych, ani liberalizacji rynku pracy.
Niewątpliwie pozytywną zapowiedzią Bersaniego jest obietnica obniżenia składek i podatków płaconych przez pracodawców, co ma zmniejszyć bezrobocie. Ale zarazem jego Partia Demokratyczna zablokowała w zeszłym roku forsowane przez Montiego uelastycznienie rynku pracy. A w kampanii wyborczej obiecywał obniżenie podatków osobistych, szczególnie dla najbiedniejszych, co jego zdaniem jest ważniejsze niż redukcja ogromnego włoskiego długu publicznego. Na marginesie – Berlusconi, który obiecywał obniżenie podatków od nieruchomości oraz lokalnych podatków od przedsiębiorstw, uznany został przez to za populistę.
Reklama
O ile sam Bersani zapewne doszedłby do porozumienia z Montim, nie wiadomo, czy wspólny program zaakceptują partyjne doły jego ugrupowania, w szczególności politycy powiązani ze związkami zawodowymi, a także inne partie wchodzące w skład jego centrolewicowej koalicji, jak Lewica-Ekologia-Wolność.
Ostatnim lewicowym politykiem w Europie, który przeforsował pakiet reform, był przed dekadą poprzedni kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder. Tymczasem Bersani nie ma ani międzynarodowego prestiżu, ani wyrazistości – nawet jeśli kontrowersyjnej – Berlusconiego. Jedyne, co ma, to kredyt zaufania od rynków finansowych.