Jesteśmy po pierwszym etapie publikacji wyników za IV kwartał i tym samym cały 2012 r. przez emitentów obligacji. Najchętniej na upublicznienie informacji decydowały się spółki, które do notowań wprowadziły także akcje i na podstawie zawartości ich raportów można powiedzieć, że pewnego rodzaju status quo zostało utrzymane. Jeśli podzielić rynek emitentów obligacji na dwie kategorie, tj. na spółki, których wiarygodność kredytowa nie budzi żadnych podejrzeń, oraz takie, gdzie te podejrzenia się pojawiają, a wyrażone są w cenie transakcji poniżej nominału, można zaryzykować tezę, że spośród spółek, które raporty opublikowały nikt lub prawie nikt nie zmienił swojej dotychczasowej pozycji. Być może słabe wyniki Orła (nie są one jednak niczym nowym) zadecydowały o spadku jego obligacji do 97,3 proc. na półtora roku przed datą wykupu, ale to jedyny i nieoczywisty przykład. Naturalnie zdarzały się sytuacje, gdy słabe wyniki (np. Werth-Holz) upewniały inwestorów, że sytuacja rozwija się w złym kierunku, a obligacje taniały bardziej, ale nawet w takich przypadkach trudno mówić o znalezieniu trupa w szafie. Tych na razie nie odnaleziono w raportach i żadne gwałtowne wahania cen nie miały miejsca. Oczywiście nie przesądza to wcale, że ten błogi stan utrzyma się do końca sezonu publikacji. Jeśli ktoś ma coś do ukrycia, to nie odkrywa kart przy pierwszej nadarzającej się okazji – np. Religa (ubiegłoroczny bankrut) raport za 2011 r. opublikował z trzymiesięcznym opóźnieniem, gdy sąd uznał już jego upadłość likwidacyjną. Oshee do ujemnego kapitału własnego i straty w 2011 r. przyznało się w ostatnim dniu czerwca – historia (także GPW) pełna jest przykładów publikowania nie najlepszych wyników w jak najpóźniejszym możliwym terminie (z czego nie wynika jeszcze, że każdy kto zwleka z publikacją to potencjalny bankrut).

Dotychczasowe obserwacje nie pozwalają bynajmniej stwierdzić, że sezon publikacji był nudny. Raczej utwierdził inwestorów w przekonaniu, że część emitentów nie ma i nie będzie mieć środków na wykup obligacji (stąd notowania poniżej nominału), a jedynym wyjściem dla nich jest refinansowanie zapadających papierów (np. BBI Zeneris, Sco-Pak). W innych przypadkach nawet spadek zysków i przychodów nie zmienił w wyraźny sposób postrzegania emitentów jako wiarygodnych dłużników. Przy okazji warto też odnotować odmienne różnice w zachowaniu inwestorów na rynku akcji i obligacji. Po publikacji wyników M.W. Trade, kurs jej akcji wzrósł o 12,8 proc. i o 3,1 proc. na kolejnej sesji. Trzymając obligacje tej spółki na podobny zwrot trzeba czekać dwa lata. Nie ma więc wątpliwości, że w sprzyjających okolicznościach obligacje nie mogą równać się z akcjami pod względem potencjału zysków. Ale te same zasady działają też i w drugą stronę – rozczarowujące wyniki Admiral Boats (prognozy zysku przestrzelone o 20 proc.) sciągnęły kurs akcji o prawie 10 proc., podczas gdy notowania obligacji nawet nie drgnęły (okolice 102 proc.). Można więc powiedzieć, że sny obligatariuszy zawsze są spokojniejsze niż akcjonariuszy, ale tym drugim zdarza się pić na bezsenność szampana.

Jeśli chodzi o transakcje z ostatnich dni uwagę zwraca spadek notowań marcowej serii Ganta (na mniej niż miesiąc do wykupu) do 97,5 proc. nominału, wzrost notowań Trakcji do ceny nominalnej (mimo niskiego oprocentowania na poziomie 7 proc.) z 92 proc. jeszcze przed sześcioma tygodniami, co jest efektem ostatnich emisji Trakcji i dokonanej konwersji długu na akcje.