Ralph Dahrendorf twierdził, że około sześćdziesięciu lat. Tak możemy sobie tłumaczyć, dlaczego stan polskiej polityki jest raczej przygnębiający. Jednak jest gorzej, niż się zdaje, bo dla rozwoju kultury demokratycznej potrzeba rozwoju kultury i to nie tylko tej wyższej, lecz także prywatnej, ludzkiej.
A z tym jest w Polsce jeszcze gorzej. Niech nam za przykład posłuży niedawna historia psa, który uratował 2,5-letnią dziewczynkę. Otóż miałem w sumie ponad dwadzieścia psów i kotów, i co nieco na ten temat wiem. Pomijam to, że na wsi nikt kotek ani suczek nie sterylizuje – to koszt ok 150 zł – co powoduje, że albo nieuchronnie produkuje się kolejne kundle, albo się nowo narodzone zabija (najczęściej topi).
Jednak koszt zabiegu, odległość do weterynarza i tradycyjny stosunek do zwierząt sprawiają, że na razie tego na wsi się nie zmieni. W dodatku mówi się o jakichś dodatkowych podatkach od psów, co tylko spowoduje mnożenie barbarzyńskich procederów. Jednak to nie chłopi są na moim celowniku, lecz ludzie z miasta. Po każdym weekendzie odnotowujemy z sąsiadami obecność nowych psów.
Łatwo je poznać, bo są na ogół rasowe lub prawie rasowe, reagują z najwyższym zainteresowaniem na otwieranie drzwi od samochodu i początkowo są bardzo życzliwe dla ludzi. Mieliśmy wprawdzie do czynienia z wyjątkiem: dużym, pięknym owczarkiem niemieckim, który upodobał sobie nasz dom, chociaż to daleko od wsi i w lesie, zagryzł nam małego kotka i zamknął nas w oblężonej twierdzy – albo oszalał, albo z natury i wychowania był tak agresywny. Nie wiadomo, co wtedy czynić. Jakoś nielegalnie, ale humanitarnie daliśmy sobie radę, ale legalnego sposobu po prostu nie ma.
Psy, które nowobogackie chamy wyrzucają z samochodów i zostawiają na brzegu lasu, najpierw szukają pana, potem opieki i jedzenia, a w końcu gromadzą się niebezpieczne bandy, które lokalne władze muszą w końcu jakoś, też nie całkiem legalnie, usunąć. Jak, przy takich ilościach, oddać je do schroniska i gdzie to najbliższe schronisko? Trzydzieści parę kilometrów, przepełnione i biedne. Nie mam zamiaru się wzruszać i pisać o niedoli tych zwierząt, bo to jest wszystko oczywiste. Ciekawszy jest totalny brak kultury owego miastowego barbarzyństwa. I nie jest to problem powszechny, lecz wybitnie polski.
Oczywiście, kupienie dziecku psa (jeżeli nie jest wysoce rasowy) to finansowy drobiazg dla takiego na przykład menedżera pijalni wód gazowanych i żaden kłopot, a ile radości. Kłopot jest potem, więc się kłopotu pozbywamy w jak najbardziej prymitywny sposób. Narzekamy, że ludzie nie czytają książek, ale czyż może być lepszy dowód na kulturę osobistą niż one?
W wielu krajach sąsiedzi doskonale wiedzą, kto ma jakie zwierzęta domowe, i takie zachowanie jak w Polsce mogłoby w Anglii czy we Włoszech skończyć się niemal na linczu. Wprawdzie często przez setki lat psy stały w Anglii w hierarchii wyżej niż chłopi, ale teraz już nie ma chłopów, a psy są traktowane z najwyższą troską.
Dzikość serca ujawnia się właśnie przy takich okazjach. Bo o zniedołężniałą matkę musimy zadbać, bo kochamy, a częściej dlatego, że wszyscy to widzą. Pies nikogo nie obchodzi. Pies pojawia się w mediach, tylko gdy uratuje dziecko albo inne pogryzie.
To nowobogackie, pogańskie tałatajstwo rozmawia o samochodach, iPadach i smartfonach, coraz częściej o jachtach, ale nie o psach i kotach, które w rozmowach z naszymi zagranicznymi przyjaciółmi stanowią poważny temat, wcale nie taki jak pogoda. Żyjemy w kraju, w którym znaczna część obywateli jest chora na znieczulicę, która wynika z braku jakiejkolwiek kultury osobistej. A wbrew pozorom od psa do demokracji droga jest znacznie krótsza, niż się zdaje, i nie sądzę, byśmy tą drogą podążali.