Branża ochroniarska jest jedną z najbardziej rozdrobnionych w Polsce. Działa w niej ponad 3 tys. firm, w których pracuje ok. 300 tys. osób. Do kilku największych graczy należy tylko 30–35 proc. rynku. W Europie Zachodniej proporcje są odwrotne. Tam rządzą duzi gracze. W rękach małych firm pozostaje bowiem, w zależności od kraju, od 10 do 30 proc. rynku. Co więcej, tych niewielkich lokalnie działających podmiotów jest tam co najmniej pięć razy mniej niż w Polsce.

W prywatne ręce

Choć krajowy rynek jest niezwykle konkurencyjny, pracy na nim nie brakuje. A to dlatego, że branża ochroniarska sukcesywnie przejmuje kompetencje policji, straży miejskiej czy granicznej. Prywatne firmy mają pod swoją pieczą stadiony, miejsca imprez masowych, lotniska. obiekty handlowe i biurowe osiedla mieszkaniowe, obiekty państwowe i wojskowe.
Nie każda firma nadaje się jednak do ochrony każdego z tych miejsc. Małe podmioty nie mogą się ubiegać o zlecenia oferowane w ramach przetargów publicznych. Ten kawałek tortu dzielą między sobą największe podmioty zatrudniające od kilku do kilkunastu tysięcy pracowników. Powodem są oczywiście wysokie wymagania stawiane przez zamawiających. – Choćby w zakresie ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej. Bywa, że zamawiający oczekuje, by opiewało ono na 5 mln zł. Wymaga się dodatkowo gwarancji należytego wykonania umowy, które stanowią kilka procent wartości kontraktu – tłumaczy Wojciech Koza, pełnomocnik ds. ochrony Zakładów Usługowych EZT SA.
Reklama
Ale nie tylko z powodów finansowych zlecenia pozyskiwanie w ramach przetargów są trudno dostępne dla małych graczy. Dotyczą one najczęściej ogromnych obiektów, do których ochrony potrzeba kilkudziesięciu czy kilkuset osób z doświadczeniem, licencją, czasem pozwoleniem na broń. Małe podmioty nie dysponują takim potencjałem. – W ramach przetargów publicznych rozdzielana jest jednak niespełna jedna trzecia wszystkich kontraktów na usługi ochrony. To oznacza, że na mniejsze firmy czeka pozostałe 70 proc. – podkreśla Koza.

Trudne zlecenia

Gdzie zatem są największe szanse na pozyskanie kontraktów? – U prywatnych właścicieli obiektów. Ci nie oczekują już tak wysokich referencji, kwalifikacji czy dysponowania wysokiej klasy sprzętem. Wielu z nich nie pyta nawet o wysokość ubezpieczenia OC – tłumaczy Wojciech Koza. Szukają do współpracy małych podmiotów, dzięki którym uda się ograniczyć koszty ochrony. Coraz więcej jest na rynku ofert na ochronę przez miesiąc obiektu przez jednego strażnika i to po jak najniższej cenie. Takie zlecenia nie interesują dużych czy nawet średnich agencji. Zostawiają je dla najmniejszych graczy.
Eksperci przestrzegają jednak przed chwytaniem się każdego zlecenia. Szczególnie niewdzięczne jest ich zdaniem ochranianie budów. – W takich miejscach masowo dochodzi do kradzieży. Zwłaszcza wtedy gdy na budowie działa jeden główny wykonawca i 20 podwykonawców – tłumaczy Dorota Godlewska, prezes Polskiego Związku Pracodawców „Ochrona”. Minusem są też wysokie kary umowne, które stosują firmy budowlane oraz to, że w takich kontraktach ochrona ponosi odpowiedzialność niemal za wszystko. W praktyce może się więc okazać, że zarobki na takim kontrakcie są dużo mniejsze od przewidywanych. Do tego umowy trwają kilka – kilkanaście miesięcy. Eksperci twierdzą, że ochroną budowy warto się zająć tylko wówczas, gdy panuje na niej przestój.
Praca na małe firmy ochroniarskie czeka poza tym w centrach handlowych, w biurowcach czy na osiedlach mieszkaniowych. Do ochrony niewielkiego budynku mieszkalnego wystarczy już trzech pracowników. Równie skromne wymagania mają zarządcy niewielkich biurowców. Startując w takich przetargach, warto jednak pamiętać o tym, by zapewnić pracownikom odpowiedni ubiór. Jeżeli zamierzamy ochraniać budynek, w którym mieszkają cudzoziemcy kartą przetargową będzie też dysponowanie pracownikami znającymi języki obce.

Tanim kosztem

– Z otwartymi rękami na mniejsze firmy ochroniarskie czeka też coraz więcej korporacji. A to dlatego, że wiele z nich sparzyło się na współpracy z dużymi agencjami – tłumaczy Dorota Godlewska. Korporacjom coraz bardziej przeszkadza to, że proces decyzyjny w takich firmach trwa długo. – Małe firmy, w których decyzje są podejmowane szybko, w których łatwo skontaktować się z szefem, w tym momencie zyskują. Większą szansę na wygranie kontraktu mają jednak te, które oferują stabilność zatrudnienia. Duża rotacja wśród pracowników nie jest bowiem dobrze widziana przez zleceniodawców – dodaje Dorota Godlewska.
Mniejsze podmioty specjalizujące się w ochronie są więc w stanie pokonać w wyścigu o korporacyjne zlecenie większego konkurenta, nie proponując specjalnie dużego upustu w cenie usługi. To jeden z nielicznych takich przypadków. Zwykle mogą wygrać z konkurencją, tylko proponując niższe stawki.
Dlatego większość ochroniarskiej drobnicy działa na minimalnych kosztach. Utrzymywanie skromnego biura i zatrudnianie większości personelu na umowach zleceniach pozwala zejść z ceny nawet o 10–20 proc. w porównaniu z dużymi podmiotami, które zatrudniają lepiej przygotowany personel, mają mobilne grupy interwencyjne czy sprzęt taki jak paralizatory czy broń palna.
Eksperci podpowiadają, że mniejsze firmy mogłyby poprawić swoją konkurencyjność, gdyby wchodziły w kooperację z innymi graczami. Wówczas byłyby w stanie zdobywać również te umowy, w których zleceniodawcy mają większe wymagania. – Niestety na tym rynku nikt nie chce się dzielić tortem – podkreśla Wojciech Koza. W efekcie w skali roku z rynku znika około 300 podmiotów. Tyle samo jednak uzyskuje koncesje.