Przypomnijmy. W marcu 2003 r. lewicowy kanclerz Schroeder przedstawił plan bardzo jak na Niemcy liberalnych reform ekonomicznych. Zamierzenia były w zgodzie z duchem czasów: poluzowanie ochrony pracownika, skrócenie czasu pobierania zasiłków, obniżka kosztów pracy. Oczywiście trzeba zachować proporcje. Z naszego punktu widzenia schroederowskie reformy były ledwie kosmetyką. Przed nimi niemiecki obywatel mógł liczyć od państwa na bardzo, bardzo wiele. Dziś może liczyć już tylko na bardzo wiele.
W samych Niemczech ocena tamtych reform zależy od punktu siedzenia. Media, zwłaszcza na szczeblach kierowniczych opanowane przez wyższą klasę średnią, eksperyment chwaliły. jako wyraz politycznej odwagi i odpowiedź na ekonomiczne konieczności. Pracodawcy i wielki biznes agendę traktowali z rezerwą. Generalnie chcieli więcej. Co oczywiste, reformy najmniej podobały się tym, którzy mieli za nie zapłacić. Czyli dołom drabinki społecznej. Pojawiło się zjawisko pracującej biedoty. W pułapkę ubóstwa zaczęło wpadać coraz więcej przedstawicieli klasy średniej, którzy pracę stracili.
Agenda na pewno poprawiła statystyki. Bezrobocie spadło z rekordowych 12 proc. do dzisiejszych 7 proc. Jednak już tezę o bezpośrednim powiązaniu Agendy z wysokim tempem wzrostu niemieckiej gospodarki w ostatnich latach (z wyjątkiem 2009 r.) obronić trudniej. Bo przecież konkurencyjność niemieckiej gospodarki nigdy nie opierała się na taniej pracy. A raczej na jakości i technologiach. Agenda była więc z punktu widzenia wyników ekonomicznych czynnikiem pewnie istotnym, ale na pewno nie pierwszorzędnym.
Jednocześnie w ocenie dokonań Agendy nie należy zapominać o jej kosztach i słabościach. Z dzisiejszej perspektywy widać wyraźnie, że była ona przedsięwzięciem dość prymitywnym. Mówiła, że trzeba obniżać koszty pracy, bo to automatycznie przełoży się na dobrobyt szerokich warstw społecznych. Niestety zarobili na niej raczej ci bogatsi, a różnice społeczne się pogłębiły. Kobietom czy imigrantom łatwiej wejść na rynek pracy, ale łatwiej im też wylądować w słabo opłacanej pracy. Czyli w pułapce ubóstwa. Te ostatnie wnioski pochodzą z komentarza opiniotwórczego tygodnika „Die Zeit” (który Agendzie 2010 zawsze zdecydowanie sprzyjał). Zupełnie trzeźwo zauważa on, że nie ma takiej reformy, której nie trzeba by nigdy poprawiać. Dlatego teraz nie czas rozpływać się nad sukcesem (bądź biadolić nad porażką) tamtej Agendy. Tylko zrobić nową. A za 10 lat następną i następną. Bo właśnie na tym polega polityka ekonomiczna.
Reklama
ikona lupy />
Rafał Woś dziennikarz działu życie gospodarcze świat / Dziennik Gazeta Prawna