Komisja Europejska podkreśla racje stojące za przeznaczaniem środków unijnych na wspieranie rozwoju takiej właśnie gospodarki. Kwestia rozwoju gospodarki niskoemisyjnej budzi jednocześnie wielkie emocje, niektórzy upatrują w niej ogromnej szansy, inni uważają, że idea ta będzie dla gospodarki europejskiej wręcz zabójcza.
Nie wszystko, co jest korzystne dla najbogatszych, rozwiniętych gospodarczo państw Unii, dobre jest również dla biedniejszych i polityka europejska nie zawsze to zauważa i uwzględnia. Polski rząd podjął decyzję o uruchomieniu strategicznego Narodowego Programu Rozwoju Gospodarki Niskoemisyjnej. Dobrze to czy źle? Wydaje się, że założenia programu nie budzą większego zainteresowania opinii publicznej, a nawet ekspertów. Z perspektywy tabloidów o wiele bardziej interesująca jest idea zorganizowania w Polsce igrzysk olimpijskich w 2024 r., jednakże internet trochę weryfikuje to wrażenie. Olimpiada w Polsce to 15 800 wywołań Google’a, a Rozwój Gospodarki Niskoemisyjnej to 127 000 wywołań.
Komisja Europejska wskazuje, że kilkadziesiąt miliardów złotych z przyznanych nam 300 mld będziemy musieli przeznaczyć właśnie na rozwój gospodarki niskoemisyjnej. Unijne negocjacje w tej sprawie ciągle trwają, dlatego ostateczna kwota nie jest jeszcze znana. Oczekiwać możemy, że pójdzie na ten cel 20 proc. Mazowieckiego Programu Operacyjnego i 12–15 proc. pozostałych programów operacyjnych finansowanych z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego. Chodzi tu o kwotę 20–25 mld zł. Do tego może jeszcze dojść 20 proc. z europejskiego Funduszu Spójności, czyli kolejne 12,5 mld zł – ta pozycja nie jest jeszcze pewna, negocjacje trwają.
Polskim problemem raczej nie jest kwota, czyli procent „zakolczykowanych” środków, lecz definiowany przez Komisję Europejską zakres inwestycji uznawanych za rozwijające gospodarkę niskoemisyjną. Mając możliwość porównywania obszarów działania przygotowywanych w NP RGN z europejskimi kategoriami interwencji przyjętymi przez DG Clima, łatwo zauważyć istotne różnice w praktycznym rozumieniu tego, co wpływa, a co nie wpływa na rozwój gospodarki niskoemisyjnej. Dla Polski różnice te nie są bez znaczenia. Widać wyraźnie, że Komisja przyjmuje punkt widzenia krajów rozwiniętych, czytaj bogatych, które wielu elementów infrastruktury rozwijać nie muszą, bo je już mają – to że potrzebują ich kraje biedniejsze, nie ma dla Komisji niestety większego znaczenia. Aby nie być gołosłownym, wymienię kilka przypadków obszarów działań (inwestycji), które zdaniem DG Clima nie mają wpływu na rozwój gospodarki niskoemisyjnej. To infrastruktura energetyczna, w tym budowa inteligentnych sieci przesyłowych. Zarządzanie odpadami domowymi i przemysłowymi. Budowa, rekonstrukcja, modernizacja dróg wszelakiego rodzaju (dotyczy również obwodnic i wąskich gardeł). Cały obszar e-gospodarki, e-społeczeństwa, e-administracji, e-edukacji, e-opieki, e-zdrowia itd. Transport zrównoważony otrzymał zaledwie 40-proc. współczynnik wsparcia, czyżby po to, aby nadmiernie go nie rozwijać, bo byłoby to szkodliwe dla europejskiego (czytaj niemiecko-francuskiego) przemysłu motoryzacyjnego?
Reklama
Przy pewnej dozie dobrej woli zrozumieć można, dlaczego takie obszary jak: promocja zatrudnienia, samozatrudnienia i mobilności pracowników, inwestycje w edukację, umiejętności i kształcenie ustawiczne, wzmocnienie zdolności instytucjonalnej i skuteczności administracji publicznej, otrzymały zerowy współczynnik oceniający ich wpływ na mitygację zmian i rozwój gospodarki niskoemisyjnej. Wyjaśnieniem może być choćby niewymierność efektów, bo przecież nie ich nieistotność.
Może cieszyć nas to, że nasze, polskie rozumienie palety czynników wpływających na rozwój gospodarki niskoemisyjnej jest znacznie szersze niż KE. Być może ma na to wpływ fakt, iż średnioroczne tempo poprawy efektywności energetycznej i emisyjnej naszej gospodarki należy do najwyższych w Unii i jest dwukrotnie wyższe od średniej unijnej, a w przemyśle nawet trzykrotnie. Oczywiście nasz punkt wyjścia był w tym wyścigu znacznie gorszy niż liderów, ale to my pedałujemy najszybciej, a nie oni. A moglibyśmy szybciej.
Niższa emisyjność, wyższa efektywność oznaczają bardziej konkurencyjną pozycję na globalnym rynku. Starają się o to także te państwa, które nie wspierają konwencji klimatycznej formalnie lub faktycznie, np. Kanada, USA, Nowa Zelandia, Japonia, Rosja, a nawet Chiny.
Można w tym miejscu przytaczać wiele rozsądnych argumentów wspierających przeciwdziałanie zmianom klimatu, ale zamiast tego lepiej odwołać się do wyczerpywalności wszystkich ziemskich zasobów i naszej odpowiedzialności wobec przyszłych pokoleń. Czyli do zasady zrównoważonego rozwoju, której rozwój gospodarki niskoemisyjnej jest bezpośrednią realizacją – a zrównoważony rozwój zapisaliśmy sobie w konstytucji.
W tym miejscu zamiast konkluzji i posumowania należy wyjaśnić, czym różni się polskie podejście od komisyjnego. Otóż Unia przyjęła metodę „top-down” – najpierw polityczna decyzja, a potem polityczne wymuszenie jej realizacji, mało tu miejsca na optymalizację działań, na jakąkolwiek elastyczność, na obywatelskie uczestnictwo. Polska postanowiła zastosować podejście „bottom-up” – najpierw jak najszersza identyfikacja obszarów działania, ich analiza i wycena, ustalenie priorytetów, a na końcu decyzja oczywiście w zakresie posiadanych środków – własnych, unijnych i przybyłych z zagranicy. Jednak fundamentalna różnica polega na procedurze – nasza jest demokratyczna, a unijna biurokratyczna (lista polskich obszarów działania jest publiczna, a unijnej listy współczynników dla kategorii interwencji w internecie nie ma). Publicznym kanałem udziału społeczeństwa w budowie narodowego programu jest Społeczna Rada ds. Rozwoju Gospodarki Niskoemisyjnej, a platformą wymiany myśli m.in. I Forum Gospodarki Niskoemisyjnej, które odbędzie się 19 kwietnia 2013 r. w Warszawie.