Promotor zażądał od niej zapłaty od 300 do 600 zł. Za co? Za skonsultowanie pracy dyplomowej. Dziewczyna nagrała rozmowę z profesorem i złożyła skargę do dziekana. Promotor dostał naganę. Pracuje nadal. W odpowiedzi na zarzuty tłumaczył, że takie usługi powinny być odpłatne. Zapomniał jedynie, że przecież pensję dostaje. A takie usługi jak konsultacje ze studentami należą do jego obowiązków.

>>> Polecamy: Wielu Polaków wciąż pracuje na dwóch etatach

Nauczyciele akademiccy winą za tego typu nadużycia obarczają niskie wynagrodzenia. Zagwarantowana pensja na uczelni publicznej dla profesora – w przeliczeniu na unijną walutę – wynosi niecałe 1200 euro, czyli tyle, ile w Niemczech zarabia sprzątaczka. Dlatego szukają kolejnych źródeł dochodu. Niektórzy zamiast żerować na studentach, podejmują pracę w kolejnej uczelni. Znany jest przypadek wykładowcy, którzy współpracował z 17 szkołami wyższymi.
Przez takie praktyki etos pracy nauczyciela dawno stał się pustym słowem. Zabieganemu profesorowi brakuje czasu na dodatkowe tłumaczenie zagadnień, które pojawiają się w trakcie zajęć. Wykłady sprowadzają się często do odczytania wcześniej przygotowanych notatek. Niewiele wymaga od studentów, nie dopytuje, nie przykłada się do egzaminów, bo jest mu to nie na rękę. Zaniedbuje również własny rozwój naukowy. Celem jest generowanie zysków, a nie uczenie.
Reklama
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego chciało ukrócić takie praktyki. Ograniczyło więc możliwość dorabiania na innych uczelniach. Zgodnie z przepisami nauczyciel akademicki może pracować maksymalnie na dwóch etatach, ale już na drugie zatrudnienie potrzebuje zgody rektora. To miało poprawić jakość kształcenia. Zmusić naukowców, aby poświęcili się pracy w jednej szkole wyższej, więcej czasu przeznaczali dla studentów czy na badania naukowe.

>>> Czytaj także: Testy gimnazjalne co rok są łatwiejsze. A dzieci głupsze

Łatwo się domyśleć, że zmiany te nie zostały w środowisku akademickim pozytywnie przyjęte. Nauczyciele znaleźli więc sposób, aby prawo ominąć. Zakładają własne firmy, czy podejmują zatrudnienie w ramach umów cywilnoprawnych. Dzięki temu mogą dorabiać do woli, bo ograniczenia dotyczą jedynie etatów. Ale czy można pracować efektywnie w kilku szkołach wyższych? Mało prawdopodobne. Czy ktoś na tym straci? Głównie studenci, którzy otrzymają słabe wykształcenie i dołączą do grupy bezrobotnych – słabo wykwalifikowanych, ale z bogatym CV w rubryce: edukacja.
Mimo że uczelnie są zmuszone walczyć o kandydatów, niewiele z nich oferuje im to, po co przyszli, czyli dobre wykształcenie, które pomagałoby w znalezieniu zatrudnienia po studiach. Niestety zbyt często celem szkół wyższych przestało być nauczanie, a stało się nim wydawanie kolejnych dyplomów. Uczelnie działają jak sprawne hurtownie. Tylko produktu, który z nich wychodzi, nikt już nie chce.