X jest szefem ważnego działu w ogólnopolskim medium. Rano spieszył się na kolegium redakcyjne, więc nadepnął na gaz i, powiedzmy, niezbyt uważnie patrzył na znaki drogowe. Uważnie za to jego jeździe przyjrzeli się policjanci. Zatrzymali samochód redaktora, podliczyli wszystkie wykroczenia i wyszło im 1000 zł mandatu oraz kilkanaście punktów karnych. Zanim funkcjonariusz zaczął wypisywać druczek, zapytał, gdzie X pracuje. Padła odpowiedź i... przedstawiciel mediów usłyszał litanię policyjnych narzekań. A że przepisy durne, polecenia przełożonych sprzeczne, decyzje ministrów szkodliwe, sprzęt nie działa, nawet długopis trzeba na komisariat samemu przynosić; generalnie praca policjanta to sam znój, bezsens i brak szacunku społecznego. X słuchał, potakiwał, nawet wykazał pewną dozę empatii, widząc, z jakim przejęciem policjant wyrzuca z siebie frustrację. Ale niczego nie obiecywał, żadnej medialnej interwencji, bojąc się, że zostanie to odebrane jako propozycja łapówki. W końcu w ręku poczuł komplet swoich dokumentów zamiast mandatu. – Powinniście coś z tym w końcu zrobić – wypalił pan władza do przedstawiciela czwartej władzy i kazał odjechać.

>>> Czytaj też: Zadaniowość z pracy przenosimy do życia prywatnego

Y jest prokuratorem w Krakowie. W piękny słoneczny dzień zaczął pomagać sąsiadowi w pracach porządkowych w przydomowym ogródku. Strój miał odpowiedni, czyli zamiast togi roboczy drelich. Do sąsiada wpadł z wizytą kolega, kierowca tira. Rzucił krótkie cześć w stronę Y, przechodząc w ten sposób na „ty” bez pytania, i zaczął opowiadać, jak to udało mu się załatwić sprawę z rosyjskimi celnikami. Nagle z domu wyszła matka sąsiada. Podeszła do Y, a że go dobrze znała, z wielką atencją powitała „pana prokuratora”. Kolegę sąsiada zatkało. Z „ty” od razu wrócił na „pan”, trzykrotnie potwierdzał, czy aby na pewno w przypadku Y prokurator oznacza to, co zwykle oznacza prokurator, po czym przypomniał sobie, jak bardzo się spieszy i czmychnął z ogródka, zapomniawszy się nawet pożegnać.
Z jest znanym celebrytą. Każdy z nas często widuje go w telewizji, nawet jak nie chce go oglądać, bowiem telewizje mają dziś to do siebie, że z zaskoczenia atakują autopromocją swoich gwiazd. I tak, zamiast spodziewanej prognozy pogody można nagle zobaczyć mizdrzącą się do nas twarz, znaną, choć nie przez wszystkich podziwianą. Z ma świadomość swojej popularności, z zażenowaniem przyjmuje jej oznaki, i czego jak czego, ale nie można o nim powiedzieć, że nadużywa jej w życiu prywatnym. Gdy Z aplikował o amerykańską wizę, bo miał pojechać za ocean, by polonusom przybliżyć trochę ojczyzny, już na samym wejściu usłyszał od urzędnika: „Jak się pan nazywasz Z, to nie znaczy, że panu wszystko wolno”. Grymas kompletnego zdziwienia na twarzy Z był chyba aż nadto widoczny, bo wizę otrzymał, choć jak każdy szarak z Polski musiał przejść całą procedurę.
Reklama
Co łączy te historie, z pozoru niezwiązane z sobą? Postrzeganie innych. Krzywe zwierciadło, w którym odbijają się nasze słabości, niska samoocena i zagubienie w nowoczesnym, ale odhumanizowanym świecie.
To, w jaki sposób oceniamy innych ludzi, gdzie ich umieszczamy w swojej subiektywnej hierarchii ważności i jak ich przez to traktujemy, zależy od tego, jak traktujemy samego siebie. – Wśród wielu czynników determinujących zachowanie człowieka na szczególną uwagę zasługuje samoocena. Gdy spotykamy kogoś z wyższym według nas statusem społecznym, zaczynamy porównywać się z tą osobą – tłumaczy dr Katarzyna Walęcka-Matyja z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Łódzkiego.
Rozpoczynając rozmowę, zarówno przekazujemy, jak i otrzymujemy komunikaty. Oprócz treści w każdym komunikacie jest zawarty aspekt relacyjny – to on decyduje o tym, jak odnosimy się do danej osoby. Co więcej, nawet nie musimy się odzywać, żeby porozumiewać się z innymi – wystarczy ocena na podstawie ubioru czy sposobu zachowania. – Na przykład mundur czy uniform decyduje o randze i pozycji napotkanej osoby. Podczas dokonywania oceny korzystamy zatem z przekazu niewerbalnego. Strażak w mundurze jest postrzegany jako ktoś lepszy, ważniejszy, ale to przecież tylko ubiór, nie osobowość, bo nie znamy tego człowieka. Po prostu mundurowych przypisujemy do pewnych kategorii społecznych, z którymi mamy zarówno poznawcze, jak i emocjonalne skojarzenia – tłumaczy Walęcka-Matyja.
Na podstawie tych skojarzeń i związanych z nimi emocji, negatywnych lub pozytywnych, budujemy obraz napotkanego człowieka. Przyjmujemy wobec niego postawę uległą albo zajmujemy pozycję dominującą, co przejawia się w szerokim wachlarzu zachowań także niewerbalnych – tonie głosu, spojrzeniu czy pozycji ciała. W bliższym kontakcie tylko umacniamy albo osłabiamy tę ocenę, ale to ona będzie miała decydujący wpływ na nasz stosunek do tej osoby i nasze wobec niej zachowanie. Innymi słowy, jak na początku kogoś zaszufladkujemy, na podstawie skojarzeń i porównań z nami, tak go potem traktujemy. To z kolei wpływa na zachowanie tej drugiej osoby.

W pułapce wizerunku

– Oceniamy innych również poprzez ich atrakcyjność interpersonalną – tłumaczy dr Katarzyna Walęcka-Matyja z Instytutu Psychologii. Psychologowie podkreślają też, że istnieje pięć wyznaczników tej atrakcyjności. Należą do niej: władza, pieniądze, prestiż, wykształcenie oraz zdrowie. Osoby, które posiadają te zasoby, są przez nas postrzegane jako mające wyższy status społeczny. Nie muszą jednak mieć wszystkich atrybutów, bo nie dla wszystkich ludzi są one jednakowo ważne. Dla jednych autorytetem będzie Kuba Wojewódzki, Doda czy Krzysztof Ibisz, bo mają pieniądze, prestiż i medialną władzę, dla innych profesor uniwersytetu, bo uznajemy za ważne przede wszystkim jego wykształcenie i pozycję zawodową.
Potęga wizerunku to jednocześnie pułapka. – Dla widzów jesteśmy nierzeczywiści, bo stanowimy tylko ich wyobrażenie. Nie dopuszczają do siebie myśli, że jesteśmy takimi samymi ludźmi jak oni. Kiedyś we Wrocławiu wszedłem do windy z papierem toaletowym w ręku. Obok stała pani, która mnie rozpoznała. Spojrzała na rolkę, niemalże się obraziła, z nieukrywanym niesmakiem rzuciła: „Ładne zakupy”, i zdegustowana wyszła – opowiada Krzysztof Ibisz.
Znany prezenter telewizyjny często odczuwa emocje widzów budowane nie na podstawie bezpośrednich relacji, lecz wykreowanego wizerunku. – Na szczęście w moim przypadku te emocje są w większości pozytywne, ale celebryci spotykają się także z negatywnym odbiorem, wyładowaniem społecznych frustracji. Ja to nazywam onizmem. To takie myślenie, że są jacyś oni, elity, które żyją na koszt zwykłego zjadacza chleba, wykorzystują ludzi biednych. A Polak może wybaczyć wszystko, ale nie wybaczy sukcesu. I nieważne dla niego jest to, że ten sukces został okupiony morderczą pracą, kosztem życia rodzinnego, bez gwarancji, że się uda – mówi Ibisz.
Media tworzą sztuczny świat, w którym większość wygląda inaczej niż w rzeczywistości. Dochodzi do tego internet, gdzie zatraciły się granice logicznego myślenia i kultury osobistej. – W efekcie ludzie mają do nas, celebrytów, ambiwalentne uczucia. Najczęściej spotykam się z ciepłym odbiorem, sympatią, prośbami o porady w dziedzinie wizerunku, ale byłam też w sytuacji, gdzie ten odbiór nie był najlepszy. A przecież ci ludzie mnie nie znają, ich zachowanie wynika tylko z tego, co sobie o mnie wyobrażają – dodaje Maja Sablewska, menedżerka muzyczna, była jurorka programu „X Factor” w telewizji TVN.

Kogo trzeba się bać

Dlaczego niedawni kuglarze, których misją było rozbawianie publiczności na ludowych zabawach, są dzisiaj obiektem zawiści pomieszanej z uwielbieniem? Co sprawia, że artysta zamiast uczonego staje się moralnym autorytetem albo wpada w drugą skrajność, uchodząc za symbol cwaniactwa? W jakim świecie żyjemy, skoro rozrywka i popularność ścigają się z wiedzą i mądrością? – W okresie komunizmu była wyłącznie wysoka kultura, przez 40 lat. Wystarczyło 10 lat wolnego rynku, by jej miejsce zajęła czysta rozrywka – tłumaczy dr Elżbieta Widota z Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego. To dlatego, podkreśla specjalistka, że jesteśmy społeczeństwem rustykalnym, wszyscy pochodzimy ze wsi. – Stąd tak wielka popularność przaśnej kultury, najlepiej jak ktoś kogoś przewróci, głośno zarechocze – dodaje.
Kiedyś siła autorytetu polegała na wyjątkowej wiedzy i doświadczeniu przydatnych społeczeństwu, będących wyznacznikiem pożądanych wartości.
– Autorytetem był profesor uniwersytetu, lekarz, sędzia, osoby symbolizujące mądrość i najwyższe walory moralne – przypomina Widota.
Współcześnie wartością są sukces materialny i popularność. Autorytety mające swoje korzenie w tradycyjnych wartościach ustępują tym kreowanym przez media. A te promują krótką ścieżkę dochodzenia do sukcesu. – Stosowanie skrótów myślowych: drogie to dobre, ważny to lepszy, niedostępny to pożądany. SMS zamiast erudycji, uroda zamiast wiedzy. To dość niebezpieczna tendencja ze społecznego punktu widzenia – zauważa Widota. – Autorytety uległy poszerzeniu – precyzuje dr Katarzyna Walęcka-Matyja.
Błyskawicznie zmieniający się świat sprawił, że ludzie, zwłaszcza młodzi, zaczęli tracić poczucie bezpieczeństwa, które dawało im oparcie w rodzinie. Bezrobocie, mordercza konkurencja, nastawienie wyłącznie na wynik finansowy – wszystko to sprawiło, że rodzice w pogoni za pieniądzem i karierą nie mają już czasu na wychowanie i wpajanie tradycyjnych wartości. Młodzi szukają zatem łatwych substytutów prawdziwych autorytetów.
– Media są dziś tak rozwinięte, że nastąpiło przeciążenie poznawcze. Jeśli młody człowiek nie ma wsparcia rodziny, atrakcyjne stają się autorytety konkurencyjne, z mediów, które oferują proste rozwiązania. Wystarczy je naśladować – mówi psycholog Katarzyna Walęcka-Matyja.
Gorzej, że po te proste medialne rozwiązania zaczyna sięgać nie tylko młode pokolenie pozbawiane przez rodziny korzeni i skrzydeł, jak to określają psycholodzy, lecz także starsze, zmęczone codziennym borykaniem się z coraz bardziej szwankującym państwem. – Policjant, który prosi dziennikarza o pomoc, to przykład bezradności człowieka, który czuje się odpowiedzialny za całokształt państwa, chce poprawy sytuacji, ale jest bezsilny wobec systemu – tłumaczy Widota. Dlatego sięga po rozwiązania nieformalne, na zasadzie społecznej reguły wzajemności – ja coś ci dam i oczekuję, że ty mi coś dasz. Policjant daruje mandat za ewidentne wykroczenie, oczekując, że w zamian media zainteresują się jego kiepskimi warunkami pracy.
– Nie oceniałabym jednak tego źle. To jest sygnał, że budzi się społeczeństwo obywatelskie – zauważa psycholog z Warszawy. I dodaje, że świadczy o tym także duża popularność telewizyjnych programów interwencyjnych.
Ale jest też ciemna strona wyszczerbionych trybów państwowych mechanizmów. Która wywołuje strach w duszy kierowcy tira na sam widok prokuratora. Czy warunki prowadzenia działalności gospodarczej już są tak skrajnie złe, że bez krętactw, łapówek i oszustw nie da się normalnie funkcjonować? Dlaczego prokurator stał się synonimem represji, zamiast być strażnikiem moralności i uczciwości? Czy dlatego że nie da się już dzisiaj być czystym i każdy, by przeżyć, musi mieć coś na sumieniu?
– Zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, gdzie każdy zna każdego, prokuratora nie utożsamia się z przedstawicielem wyższego statusu, ale z osobą, której należy się obawiać. Wiąże się to być może z utartym w społeczeństwie przesądem, że na każdego można znaleźć paragraf, a prokurator jest właśnie tą osobą, która ściga przestępców – mówi prokurator z Krakowa.
Psycholodzy widzą jednak światełko w tunelu. Społeczeństwo jest zagubione, w codziennym pędzie gubi tradycyjne wartości, ale wciąż najważniejsza dla Polaków pozostaje rodzina. – To niewątpliwy sukces, bo panuje powszechne przekonanie, że autorytet rodziny upada, a to fałsz – podkreśla dr Walęcka-Matyja. – Nie jestem pesymistką. Młodzi się kształcą, wyjeżdżają za granicę, poznają inne kultury, wartości i wracają do kraju. To drożdże, z których wyrosną następne pokolenia, zmienione i wzmocnione – dodaje dr Elżbieta Widota.