Jak pan interpretuje decyzję PGE o anulowaniu rozbudowy elektrowni w Opolu? Dzisiaj dyskutuje o tym cały rynek, a Alstom miał mieć spory udział w realizacji tej inwestycji.
Polska stanęła w obliczu spowolnienia, z którym dotąd na taką skalę nie miała do czynienia. Znacząco spadły ceny energii elektrycznej i zmniejszyło się zapotrzebowanie na prąd. Ten okres zbiegł się w czasie z olbrzymią oraz kosztowną modernizacją energetyki i teraz nie wiemy, jak się w takiej sytuacji zachować. Bo jaka jest cena bezpieczeństwa energetycznego? Jak bardzo opłacalne muszą być inwestycje niezbędne dla nieprzerwanych dostaw energii?
A nie muszą być?
Obok opłacalności jest jeszcze katalog zadań, które w imieniu obywateli wykonuje państwo. Dodatkowo Unia Europejska ustala reguły gry i np. nie pozwala na pomoc publiczną. A to byłby najprostszy sposób na zachęcenie inwestorów do budowy. Na chwilową dekoniunkturę nakłada się także załamanie kondycji firm budowlanych osłabionych inwestycjami na Euro 2012. Branża liczy na drugą szansę przy okazji realizacji inwestycji energetycznych, a tymczasem projekty są odwoływane.
Reklama
Ale jak zabronić giełdowej spółce odstąpienia od projektu, który – jak zapewnia – nie jest opłacalny?
Polska za kilka lat będzie pod presją braku mocy, a będzie to szczególnie odczuwalne w okresach największego zapotrzebowania na energię, np. podczas ostrej zimy albo upalnego lata. Gdy odwoływane są inwestycje, nasuwa się wniosek, że cele polityczne nie spotkały się z celami gospodarczymi. A przecież budowane dzisiaj elektrownie zaczną produkować energię dopiero za kilka lat. Jaka będzie wówczas sytuacja? Daleko posuniętym pesymizmem byłoby twierdzenie, że w Polsce będzie wtedy recesja. Należy wziąć też pod uwagę drugi element – blok energetyczny budujemy przecież na 30–40 lat.
Nie wiemy jednak, jaka będzie wówczas polityka klimatyczna UE. Mogłoby się okazać, że wyemitowanie do atmosfery tony CO2 zamiast dzisiejszych kilku euro będzie kosztować 25.
W ten sposób dojdziemy do wniosku, że ze względu na potencjalne ryzyka nie opłaca się nic, co związane jest z rozbudową infrastruktury państwa. Polska mając własne zasoby węgla, powinna je wykorzystywać, a żeby było to możliwe, musi mieć elektrownie węglowe. Fakt, że sektor energetyki się zmienia. Widać to np. w Niemczech, gdzie ogromnym kosztem znacząco wzrosło znaczenie odnawialnych źródeł energii. Okazuje się jednak, że zielona energia ma wpływ na cały sektor wytwarzania. Subsydiowana energetyka, choć jest potrzebna, musi mieć swoje granice.
W czasach spowolnienia zamiast budować, prościej i taniej jest remontować stare bloki, które dzięki temu będą mogły pracować nawet przez 15 lat.
Zarówno PGE, jak i każda inna firma energetyczna muszą zakładać, że z węgla kamiennego i brunatnego nadal będziemy wytwarzać ponad połowę energii. Czy zatem budować nowe bloki, czy dokonywać ich gruntownego remontu – retrofitu? Dziś rachunek ekonomiczny skłania się ku modernizacjom, ale co będzie za kilkanaście lat, biorąc pod uwagę nieustannie zaostrzane normy środowiskowe? Nie możemy rezygnować z budowy nowych bloków na rzecz modernizacji. Oba te rozwiązania powinny być uwzględniane. Żeby tak było, państwo powinno mieć narzędzia, dzięki którym może wpływać na kształt sektora i dbać o bezpieczeństwo energetyczne kraju.
Dzisiaj nie ma. Zarząd koncernu znajdującego się na liście strategicznych dla państwa spółek uważa, że jego podstawowym celem jest pomnażanie majątku akcjonariuszy. To może lepiej sprzedać PGE, a pieniędzmi zasypać dziurę budżetową? Bo z prywatnego PGE byłoby tyle samo pożytku, ile dziś z państwowego.
W polityce surowcowej państwa narzucony jest obowiązek posiadania magazynów gazu i ropy. To element budowania bezpieczeństwa energetycznego kraju. Jednak z punktu widzenia spółek to kosztowna działalność. Mimo to trzymamy gaz i ropę na czarną godzinę. To może powinniśmy zatroszczyć się również o elektrownie na czarną godzinę? Nie jest moją rolą, by doradzać rządowi, ale jak zabezpiecza gaz i ropę, tak powinien podobnie postąpić z mocami w energetyce.
Jaki wpływ na Alstom ma decyzja PGE?
Zatrudniamy w Polsce 3200 pracowników. Swoje kompetencje budowaliśmy z myślą o obsłużeniu zapowiadanego boomu w energetyce. Jesteśmy jedynym w Polsce wykonawcą elektrowni „pod klucz”. Tymczasem projekty w dużej części pozostały na papierze, a nasz potencjał wykonawczy utkwił w blokach startowych. Odpowiadając na pytanie, na razie te konsekwencje mają wymiar jedynie psychologiczny.
Ale ciosy były potężne. Straciliście Opole, EDF zamroził budowę bloku w Rybniku, przetarg na rozbudowę elektrowni Turów został anulowany. Wasz udział w tych inwestycjach to ponad 10 mld zł. Czy Alstom będzie zwalniał?
Zaczął nam towarzyszyć lęk, jaki stał się udziałem załogi Fiata w Tychach, gdy zaczął „siadać” rynek samochodów małolitrażowych. Każdy rząd, w którego kraju jakaś branża przeżywa kłopoty, musi mieć świadomość konsekwencji. Jaki one przybiorą kształt, dzisiaj jeszcze nie wiem.
Zakłady Alstomu większość produkcji i tak wysyłają na eksport.
Fiat też żył z eksportu. Jeśli zabraknie inwestycji realizowanych na miejscu, nasza przyszłość na pewno będzie przedmiotem analiz, gdyż w ciągu ostatnich lat znacząco wzmocniliśmy swoją obecność w Polsce, zwiększając zatrudnienie i inwestując w rozwój kadry oraz unowocześnianie bazy wytwórczej. Rynek polski jest dla Alstomu ważny i mam nadzieję, że potencjał ten będzie wykorzystany przy realizacji projektów w naszym kraju.