Amerykański rynek nieruchomości odbija się od dna. Najnowszy raport Departamentu Handlu mówi o 47-proc. wzroście obrotów w stosunku do ubiegłym roku i równie imponującym wzroście cen domów – w marcu podrożały one średnio o 11,8 proc. To największy skok od 7 lat. Szczególnie interesujące jest to, że ruch w interesie rozkręca się w dużym stopniu dzięki singielkom. Coraz lepiej wykształcone i coraz bogatsze kobiety odkładają w czasie małżeństwo, ale nie zakup własnych czterech kątów.

Singielki jako grupa nabywcza zostały dostrzeżone przez ekspertów od nieruchomości już pod koniec lat 90., gdy po raz pierwszy prześcignęły w tej sferze samotnych mężczyzn. Trend ten był z jednej strony odpowiedzią na wprowadzone w latach 80. przepisy zakazujące kredytodawcom dyskryminacji ze względu na płeć, z drugiej – na zmiany społeczne. Obok technokratów przed trzydziestką z milionami na koncie pojawiła się wtedy klasa zamożnych singielek mających coraz większy udział w rynku. W 1995 r. stanowiły 14 proc. ogółu nabywców nieruchomości, w rekordowym pod względem obrotów 2003 r. – aż 21 proc. Do dziś utrzymują pozycję drugiej najsilniejszej po parach małżeńskich (64–70 proc. udziału w obrotach) grupy klientów.

Pęknięcie bańki nieruchomościowej w latach 2007– 2008 zmiotło na chwilę ze sceny wszystkich inwestorów, ale gdy po trzech latach rynek drgnął, okazało się, że najbardziej właśnie za sprawą singielek. Takich jak Jennifer Gavin, 39-letnia dyplomowana pielęgniarka z San Francisco. – Kupiłam mieszkanie w 2010 r. w dobrej dzielnicy za fenomenalną cenę. Ratę kredytu mam o kilkaset dolarów niższą niż czynsz za mniejszy lokal, który wynajmowałam. Wiedziałam, że kupuję w idealnym momencie, bo śledziłam rynek. Ceny i stopy kredytowe osiągnęły wtedy dno. Pieniądze na zaliczkę miałam gotowe, bo oszczędzałam na ten cel przez 11 lat – opowiada DGP Jennifer Gavin.

Eksperci badający fenomen „parcia na własne” wśród singielek podają trzy czynniki. – Singielki, zwłaszcza samotne matki, są dziś tak samo, jeśli nie bardziej operatywne finansowo niż mężczyźni, o niebo lepiej zarządzają domowym budżetem, a do tego mają naturalną, silniejszą niż mężczyźni potrzebę stabilizacji, której symbolem jest własne mieszkanie – mówi DGP Roger Schlesinger, ekspert z programu radiowego „The Mortgage Minute”.

Reklama

Na rosnący udział singielek inwestujących w nieruchomości ma też wpływ podnoszący się poziom wykształcenia Amerykanek, będący przepustką do lepszej pracy i wyższych zarobków. Studentki przebijają dziś liczebnie na kampusach studentów w stosunku 3:2, dwa lata temu po raz pierwszy w historii odebrały też więcej tytułów doktorskich. Sondaże z 266 największych miast USA wykazały, że kobiety zarabiają tam o 8 proc. lepiej niż mężczyźni. – Zakup własnych czterech kątów to pieczątka na dyplomie z życiowej zaradności i finansowych osiągnięć – mówi DGP Jessica Lautz, przewodnicząca Związku Agentów Nieruchomości.

Organizacja ta przewiduje, że do końca roku sprzeda się w Ameryce ponad 5 mln domów, a dochód z tych transakcji sięgnie nawet 2,5 proc. PKB. Nie jest to imponujący wynik w porównaniu z 6-proc. udziałem w PKB z 2005 r., ale też by powtórzyć tamte osiągnięcia, musielibyśmy mieć do czynienia z kolejną bańką. Możemy jednak spać spokojnie. Pragmatyczne, a co ważniejsze, wypłacalne, amerykańskie singielki do kolejnej bańki raczej nie dopuszczą.