Na Zachodzie mamy modę na inwestorów aktywistów. Ludzi, którzy dysponując często miliardowymi kwotami (własnymi, ale jeszcze częściej zgromadzonymi w zarządzanych przez nich funduszach), są w stanie zmieniać szefów wielkich spółek giełdowych. Jednym z nich jest Daniel Loeb, o którym w ostatnich dniach znów zrobiło się głośno, gdy zaproponował podział Sony.
Reklama
Należący do Loeba fundusz Third Point ma ponad 6 proc. akcji japońskiego giganta elektroniki i jest jednym z jego największych akcjonariuszy. Korzystając z tego, 52-letni nowojorski miliarder zwrócił się do szefa Sony, by wydzielił część działalności. Zdaniem Loeba byłoby to z korzyścią dla udziałowców koncernu: – Wielu zwykłych obserwatorów byłoby zaskoczonych, gdyby się dowiedzieli, że chociaż Sony to elektronika, to równocześnie duża część obecnej wartości bierze się z pionu rozrywki.
Swoim pomysłem Loeb rozpoczął równocześnie dwie dyskusje: jedna dotyczy sensowności samego podziału. Druga – tego, że Japonia, gdzie inwestorów aktywistów do tej pory nie było, teraz może się znaleźć pod ich ostrzałem, ponieważ tamtejsza gospodarka cały czas jest w kiepskiej kondycji, a rodzime korporacje robią niewiele, by poprawiać swoje wyniki. W dodatku głosy krytyki płyną z Ameryki, którą japońskie produkty podbijały 20–30 lat temu.
Dla właściciela Third Point taka akcja to nie pierwszyzna. W ubiegłym roku wsławił się zmianami przeprowadzonymi w Yahoo! Tam jego fundusz również ma kilkuprocentowy pakiet akcji. Loeb, niezadowolony z wyników, zaproponował roszady w kierownictwie internetowego giganta. Spotkał się z odmową. Wystarczyło jednak, że podzielił się wątpliwościami co do wykształcenia prezesa spółki, by ten zrezygnował ze stanowiska. Ostatecznie Loeb i dwie inne zaproponowane przez niego osoby weszły do rady nadzorczej Yahoo!, a nowym szefem spółki została Marissa Mayer, która z dnia na dzień rzuciła pracę w Google’u.
Jeszcze wcześniej Loeb znany był głównie z kontrowersyjnych wypowiedzi. Na przykład z określania szefów giełdowych firm (CEO – chief executive officer) jako CVD (chief value destroyer – główny niszczyciel wartości). Albo osób, które dziedziczą duże pakiety akcji, jako członków „klubu szczęśliwej spermy”. Już wtedy straszył prezesów giełdowych firm. W każdym wypadku scenariusz był podobny: najpierw inwestycja w akcje spółki, później niezadowolenie z wyników demonstrowane poprzez publikację szczerego do bólu listu otwartego do prezesa, a jeszcze później zmiany w spółce.
W swojej krucjacie potrafi zapędzić się za daleko. Swego czasu, gdy skrytykował system emerytalny nauczycieli, wytykano mu, że w poszukiwaniu pieniędzy do swojego funduszu zwraca się także do nauczycielskich funduszy emerytalnych. Niechętni mu podkreślają, że listami do prezesów spółek zapewnia sobie PR, a w akcje krytykowanych firm angażuje niewielką część aktywów swojego funduszu.
Ale fakty są takie, że Loeb należy w tej chwili do najbardziej znanych menedżerów funduszy hedgingowych. Zaczynał w tej branży w połowie lat 90. Dziś aktywa, jakimi zarządza jego firma, to kilkanaście miliardów dolarów. Loeb udowodnił, że potrafi zarabiać. W trakcie kryzysu pół miliarda dolarów zysku udało mu się uzyskać nawet na greckich obligacjach. Jak widać, ostry język popłaca.