Wrześniowe wybory w Niemczech zostaną najprawdopodobniej zdominowane przez dwóch aktorów. Po raz trzeci z rzędu, o fotel kanclerza ubiegać się będzie Angela Merkel, która tym razem stanie w szranki z Peer’em Steinbruckiem (SPD). Ich walka nie będzie jedynie wewnętrzną sprawą naszych zachodnich sąsiadów zza Odry. Może natomiast okazać się starciem dwóch wizji Europy – oszczędności i inwestycji.

Kiedy Francois Hollande obejmował swój urząd w 2012 roku, Żelazna Kanclerz z wielką gorliwością i uporem atakowała francuskiego prezydenta za jego pomysły na uzdrowienie Unii Europejskiej. Niemieckiej kanclerz zdecydowanie nie przypadła do gustu polityka zwiększania wydatków na pobudzenie gospodarki poprzez wzmożone inwestycje, co wielokrotnie podkreślała w odniesieniu do Państw potrzebujących pomocy Troiki.

Europa o jaką będzie walczyć, to Europa zaciskania pasa i maksymalnych oszczędności, nawet jeżeli ten gorset finansowy miałby oznaczać krew na ulicach w krajach członkowskich. Troska Angeli Merkel o wspólnotową ekonomię zdecydowanie nie ma podłoża altruistycznego, a już na pewno nie jest przejawem chęci poświęcenia swojej kariery politycznej dla sprawy europejskiej. Jej spadająca popularność w Berlinie, co znalazło swoje potwierdzenie w przegranych wyborach w Nadrenii Północnej – Westfalii, wymusza politykę, która znajdzie poklask wśród elektoratu. Biorąc pod uwagę ciężar odpowiedzialności spoczywający na niemieckich politykach w kontekście kolejnych pakietów ratunkowych przeznaczanych dla bankrutujących państw UE, staje się jasnym, że Angela Merkel nie ma innego wyjścia – musi ciąć.

Pakiet fiskalny, którego gorącą orędowniczką pozostaje Kanclerz, jest swoistym symbolem polityki, którą po wyborach będzie starała się narzucić pozostałym liderom państw członkowskich tak, aby uchronić swój własny kraj przed rozrzutnością niezdyscyplinowanych. Zgoła inne podejście do kwestii gospodarczych prezentuje główny rywal Merkel we wrześniowych wyborach – Peers Steinbrück. Kandydat SPD w swoich wystąpieniach publicznych podkreśla rolę pobudzania gospodarki do wzrostu poprzez wzrost inwestycji rządowych oraz zwiększenie wydatków publicznych, krytykując jednocześnie defensywną politykę finansową. Jego wizja przyszłej Europy wydaje się być zbieżna z tym, co od maja 2012 roku lansuje wspomniany już Francois Hollande. Rozrost sektora państwowego, zwiększenie świadczeń socjalnych oraz nałożenie podatku od transakcji finansowych, którego domaga się Steinbruck, dają podstawy, aby przypuszczać, że Europa naprawdę skręca w lewo. Oby rozpasana polityka gospodarcza nie doprowadziła za jakiś czas do kolejnego kryzysu.

Reklama