Polacy nadal zaciskają pasa, choć seria obniżek stóp procentowych, którą zafundowała gospodarce Rada Polityki Pieniężnej, wyraźnie zmniejsza koszty obsługi zaciągniętych już kredytów.
Według wyliczeń DGP tylko dzięki spadkowi trzymiesięcznego WIBOR od końca sierpnia ubiegłego roku (gdy rynek już zaczął wyceniać początek cyklu obniżek) do dziś roczny koszt obsługi bankowego zadłużenia gospodarstw domowych zmalał o prawie 7 mld zł. Tyle zostało w naszych portfelach, zamiast trafić do banków w formie rat.
Co się dzieje z tymi pieniędzmi? Ekonomiści sądzą, że w dużej części są odkładane na bankowe lokaty lub inwestowane w bezpieczne fundusze. Od sierpnia 2012 r. do kwietnia tego roku wielkość lokat wzrosła o ok. 30 mld zł, choć w samym kwietniu nastąpił spadek. Można to wiązać z rosnącym zainteresowaniem inwestycjami w fundusze. W zeszłym miesiącu wartość środków, która trafiła do funduszy inwestycyjnych, była o 2,4 mld zł większa od wartości umorzeń, przy czym najwięcej pieniędzy trafiło do bezpiecznych funduszy dłużnych (wpływy o ok. 1,3 mld zł większe od umorzeń). Według Analiz Online, które zbierają te dane, fundusze te zanotowały pod tym względem najlepszy wynik od 10 lat.
Reklama
Paweł Radwański, ekonomista z Raiffeisen Polbanku, mówi, że konsumenci wolą odkładać pieniądze na czarną godzinę, niż wydawać, bo realne stopy procentowe ciągle są wysokie. Oszczędzanie opłaca się tak samo jak przed początkiem obniżek dzięki wyraźnemu spadkowi inflacji. Druga przyczyna to strach przed utratą pracy. Co prawda stopa bezrobocia w kwietniu spadła do 14 proc. (miesiąc wcześniej było to 14,3 proc.) – i to jest dobra wiadomość – ale wcześniej publikowane dane pokazywały kurczenie się liczby etatów w firmach.
– Gdy dochodzi do wyboru: wydać pieniądze czy odłożyć je na konto, niskie oprocentowanie depozytów ma mniejsze znaczenie niż obawa przed pogorszeniem sytuacji finansowej – twierdzi ekonomista.
Dariusz Winek, ekonomista BGŻ, mówi, że na wyraźne efekty obniżek stóp jest jeszcze za wcześnie. Choć i on uważa, że oszczędności na obsłudze kredytów powinny wspierać konsumpcję prywatną i – w efekcie – wzrost PKB. – Ten efekt może być jednak opóźniony nawet o pół roku. Tyle może trwać dostosowanie w bankach wielkości oprocentowania do spadku stopy WIBOR – ocenia ekonomista.
Impulsem dla gospodarki może być też tańszy pieniądz dla przedsiębiorstw. Jeden czynnik to niższy koszt już udzielonych kredytów – liczony tylko na podstawie stawki WIBOR (bez uwzględnienia bankowych marż i prowizji) w sierpniu w skali roku wynosił ok. 9,7 mld zł. Dziś jest to ok. 5,5 mld zł.
– Przedsiębiorcy w spotkaniach z przedstawicielami naszego banku przyznają, że koszt kredytu jest już tak niski, że finansowanie inwestycji długiem staje się atrakcyjne. Jedyne, co ich powstrzymuje, to brak przekonania, że koniunktura zacznie się poprawiać – twierdzi Winek.
Paweł Radwański dodaje, że bez impulsu z zewnątrz polska gospodarka może mieć problem z odbiciem. Najpierw musi wzrosnąć popyt zagraniczny, który przełoży się na wzrost eksportu. – To spowoduje wzrost liczby zamówień dla firm i zatrzyma spadek zatrudnienia. Konsumenci poczują się pewniej, zaczną zwiększać wydatki i być może sięgną po kredyt. To wpłynie na wzrost popytu w kraju – wskazuje ekonomista.
Na razie, zdaniem Radwańskiego, konsumpcja prywatna jest na minusie. Ekonomista ocenia, że w I kw. – drugi kwartał z rzędu – spożycie prywatne spadło. W ostatnich trzech miesiącach 2012 r. spadek ten wyniósł 0,2 proc.