Prezydent Barack Obama wziął się za reformę edukacji. Od nowego roku szkolnego w 45 stanach USA do szkół wejdą nowe, ambitne testy z matematyki i angielskiego (CCS). Mają ujednolicić standardy nauczania.
W ostatnim ćwierćwieczu edukacja podupadła. Mimo piątych na świecie nakładów (7,3 proc. PKB) w aktualnym rankingu PISA ósmoklasiści z USA uplasowali się na 25. miejscu z 32 pod względem wyników z matematyki, a w czytaniu i pisaniu znaleźli się na 14.
Amerykańskie szkoły finansowane są częściowo z lokalnych podatków od nieruchomości, stąd im biedniejsza okolica, tym mniej pieniędzy. Nie pomaga też tradycja decentralizacji programów nauczania. Układane są one przez komisje stanowe i lokalne, stąd są okręgi szkolne, gdzie dzieci uczą się kreacjonizmu.
Odpowiedzią na te bolączki miała być inicjatywa prezydenta George’a W. Busha „No Child Left Behind” z 2002 r. Steven Paltrineri, nauczyciel z Alamedy w Kalifornii, uważa ją za niewypał. – Bush nakazał szkołom, by podnosiły poziom pod groźbą odbierania funduszy. Nie dano nam jednak wytycznych, czego mamy nauczać. Każdy stan opracowywał więc egzaminy według własnego uznania, a nauczyciele zaczęli uczyć pod kątem testów – opowiada Paltrineri.
Reklama
Popiera pomysł ujednolicenia standardów programowych, ale obawia się sposobu ich wdrażania. – Nie przygotowaliśmy się do reformy finansowo. Teraz wiemy, czego uczyć, ale nie mamy za co. Już w tym roku dyrekcja w mojej szkole kazała nam nauczać pod kątem CCS z 10-letnich podręczników. Szkoły nie stać na nowe – kończy. – Prezydent wymyślił reformę bez porozumienia z nauczycielami, bez debaty – dodaje Frederic Hess z American Enterprise Institute.
Pieniądze przydałyby się też na przeszkolenie nauczycieli. Ambitne testy, nad którymi pracowali m.in. eksperci z Fundacji Billa i Melindy Gatesów, zakładają, że poziom matematyki będzie taki sam, jak w podziwianym tutaj modelu azjatyckim. Tymczasem Narodowa Rada Jakości Nauczania (NCTQ) przyjrzała się ostatnio studiom nauczycielskim: 90 proc. z nich nie przygotowuje właściwie do pracy.
Pojawia się też pytanie, czy testy są zbyt ambitne. W kwietniu egzamin CCS przeprowadzono na próbę w jednej ze szkół na nowojorskim Bronksie. – Uczniowie z nerwów wymiotowali. Testy z angielskiego pisane były korporacyjnym żargonem. Nie wiem, kto je układał, na pewno nie nauczyciele – ocenia dyrektor szkoły Ramon Gonzalez. Oponenci Obamy podnoszą inny argument: zdaniem republikanów Ameryka nie potrzebuje centralizacji testów. Glen Beck, gwiazda prawicowej publicystyki telewizyjnej, uważa reformę za zamach na świętość: obywatelski charakter szkół, o której kształcie decydują bezpośrednio nauczyciele i rodzice, a nie biurokraci z Waszyngtonu.