Niemiecka kanclerz od dawna stara się zdejmować ciężar ratowania pogrążającej się europejskiej gospodarki z barków swoich wyborców. Tym razem robi to, ograniczając rolę Europejskiego Banku Inwestycyjnego jako kolejnej deski ratunku w europejskim kryzysie.

Podczas szczytu Wspólnoty w ubiegłym tygodniu Merkel powiedziała „nie” dla propozycji „poluźniania smyczy” w unijnym projekcie, który mógłby poprawić kondycję finansów w Europie. Tymczasem przywódcy z południowej Europy chcieli w końcu uzyskać zgodę na wykorzystanie funduszy z EBI w bardziej agresywny sposób, ponieważ widzą w tym ratunek dla swoich słabnących gospodarek i sposób na skuteczniejszą walkę z rekordowym bezrobociem.

Chodzi o plany rozszerzenia akcji kredytowej EBI. Rządy państw europejskich zobowiązały się w czerwcu 2012 roku do zasilenia międzynarodowego banku inwestycyjnego 10 mld euro, aby w ten sposób umożliwić mu wrzucenie na rynek 60 mld euro w latach 2013 a 2015. Tymczasem wciąż trwa spór o to, jaką właściwie rolę ten europejski bank ma odegrać w europejskim kryzysie. "Możemy sobie wyobrazić, że EBI odegra swoją rolę wspierając inicjatywy, które mogłyby pomóc gospodarkom uciec przed recesją i szalejącym bezrobociem wśród młodych. Musimy jednak zastanowić się jak ten postulat przełożyć na konkrety" - mówiła Merkel podczas ostatniego szczytu.

„W dyskusji wyraźnie forsowano bardziej asekuracyjne rozwiązania” – powiedział premier Włoch Enrico Letta dziennikarzom po unijnym szczycie, 28 czerwca. „Mówię to Państwu, ponieważ nie chcę kłamać, ale pokazać jak się naprawdę sprawy mają. Ja osobiście uważam, że w tym momencie Europa potrzebuje większej aktywności ze strony EBI”.

Reklama

Zdecydowane stępienie prób nacisku na na EBI przez Merkel odzwierciedla polityczną walkę, prowadzoną pomiędzy europejskimi przywódcami od czasu wybuchu kryzysu zadłużeniowego, który roznieciła Grecja w 2009 roku. Największy wkład w bailouty mają oczywiście Niemcy, ale Merkel od samego początku próbowała zdjąć ze swoich wyborców odpowiedzialność za ratowanie najbardziej zadłużonych gospodarek UE.

Kwestia EBI idealnie wpisuje się w jej strategię wyborczą, która polega na tym, aby odpierać wszelkie potencjalnie drogie niespodzianki z Brukseli. Odkładanie na później problemu z nadzorem banku centralnego strefy euro, oszczędzanie niemieckim podatnikom wysokiego rachunku za ratowanie obcych pożyczkodawców oraz blokowanie decyzji przywódców unijnych w sprawie zaostrzenia standardów emisji spalin samochodowych - wszytko to może również być elementem tego planu.

Niemiecka kanclerz, która będzie się starać o trzecią reelekcję 22 sierpnia, oddala w ten sposób wszelkie kwestie, które w jakikolwiek sposób wiązałyby jej domową politykę z polityką bloku.

"To już trzeci raz od 15 lat, kiedy uczestniczę w spotkaniu na temat tego, jak programy EBI wcielić w życie. Naprawdę mam nadzieję, że to może być właśnie ten moment - powiedział w trakcie szczytu Jean-Claude Juncker, premier Luksemburga. Jedyny europejski przywódca, który od dekady uczestniczy w unijnych spotkaniach, był wyraźnie sfrustrowany tym, że EBI nie potrafi zamienić wizji na rzeczywistość.

Wokół debaty można było odnieść wrażenie déjà vu. W przeszłości EBI często miał pełnić rolę otwartej kasy, kiedy coś szło nie tak. W 2003 roku, na przykład powstał pomysł, aby bank wybawił zadłużone europejskie spółki telekomunikacyjne. Z zasady jednak EBI ma finansować jedynie projekty, które mają przynosić dochody, a nie ratować upadające firmy, czy gospodarki, dlatego pomysł ten szybko upadł.

>>> Czytaj też: Niemcy ostro krytykują USA za inwigilację. Merkel będzie rozmawiać z Obamą