Lubi pan czytać Paula Krugmana?
Czasem czytam. Ale nie uważam go za tak błyskotliwego myśliciela, za jakiego on sam się uważa. A dlaczego pan pyta?
Bo Krugman to jednak najbardziej głośny z żyjących ekonomistów. Na dodatek uwielbia mieszać się w najbardziej aktualne debaty ekonomiczne. Tydzień temu pisaliśmy o jego nowej książce „Zakończcie ten kryzys!”. Czytał pan?
Nie rzuciła mnie na kolana. Owszem, jest tam wiele celnych argumentów wskazujących na to, że droga liberalizacji, którą szły zachodnie gospodarki przez ostatnie trzy dekady, nie jest do utrzymania. I że nie jest prawdą, jakoby rząd nie miał w gospodarce już czego szukać. Dziś widzimy to dużo lepiej niż jeszcze w latach 90. czy na początku wieku. Ale Krugman niczego nowego nie proponuje. Niestety. Pisze, że świat Zachodu spłaci długi, zaciągając jeszcze większe długi. To w gruncie rzeczy postulat powrotu do keynesizmu z lat 50. i 60. Wtedy to zadziałało, ale teraz sytuacja jest inna. Dziś rządy nie kontrolują już systemu bankowego, bo powiązania międzynarodowe są zbyt mocne. Nie można tak łatwo się za- dłużyć jak w czasie wojny. Krugman ignoruje też lekcję japońską. Tokio uprawiało taki dość prosty keynesizm przez ponad dekadę. Z marnym skutkiem. Japonia właściwie nie wyszła z recesji, choć próbowała interwencji z różnych stron. Najpierw poprzez ekspansję fi skalną, a potem monetarną. Najpierw banki kupowały od rządu obligacje, a potem bank centralny odkupywał od nich te same papiery. Wszystko bez skutku.
Dlaczego?
Najlepiej tę pułapkę opisywał Michał Kalecki. Dowodził, że owszem, zwiększanie zadłużenia i przeznaczanie tych pieniędzy na inwestycje może powodować wzrost dochodów sektora prywatnego. Ale cóż z tego, skoro sektor prywatny przeznacza te zyski na spłacanie długów, a nie na nowe inwestycje. Dlatego ozłocić należy tego ekonomistę, który pokaże, jak skutecznie pobudzić inwestycje sektora prywatnego.
A więc jak?
Ja w tych wszystkich książkach i debatach wokół kryzysu nie znajduję takich rozwiązań. Trwa straszliwy klincz między keynesistami – takimi jak Krugman, którzy nie bardzo potrafią zaproponować coś nowego, a konserwatystami uważającymi, iż najpierw należy spłacić zadłużenie. Ale ta druga droga może nas poprowadzić tylko do jeszcze głębszego kryzysu.
No to jesteśmy zgubieni.
Jest jeszcze jedna droga, która wydaje mi się bardzo ciekawa.
To znaczy?
Podwyżki podatków.
Podwyżki? Ekonomiści powtarzają, że tylko zmniejszanie obciążeń wobec fiskusa może doprowadzić do ożywienia inwestycji prywatnych!
O obniżkach podatków w obecnej sytuacji nie może być mowy. Trzeba podwyższać.
O jakich podatkach mówimy? Od osób prywatnych?
Także, choć stąd wielkich zysków nie będzie. Ale większość krajów Zachodu powinna podnieść podatki dla najbogatszych. Jako symbol, że całe społeczeństwo dokłada się do zwalczania skutków kryzysu. W końcu w roku 2008 banki uratowano z pieniędzy podatników. I to głównie tych najsłabiej sytuowanych.
A podatki od firm?
Trzeba tak przemodelować system podatkowy, by zniechęcić firmy do odkładania, a zachęcić do inwestowania. Na przykład poprzez wprowadzenie podatku od kapitału. W mojej autorskiej wersji tego rozwiązania przedsiębiorstwa handlowe lub przemysłowe, które trzymają kapitał w formie środków trwałych, materiałów lub wyrobów częściowo skończonych, nie płacą. Z kolei firmy lokujące kapitał w aktywach finansowych albo banki muszą oddać podatek według wartości tych aktywów. Ten podatek ma także ten efekt, że zniechęca do dalszego rozdmuchiwania sektora finansowego, który w ostatnich latach przybrał monstrualne rozmiary. Dochód byłby oczywiście różny w zależności od kraju. W Wielkiej Brytanii wprowadzenie podatku w wysokości 1 proc. od wszystkich bilansów dałoby dochód rzędu 6–7 proc. PKB. W Polsce byłoby tego oczywiście mniej.
Ktoś takie rzeczy proponuje?
To są bardzo stare koncepcje. Pisał o tym już na początku XIX wieku David Ricardo, a potem Joseph Schumpeter, Michał Kalecki czy ostatnio były dorad-ca Międzynarodowego Funduszu Walutowego Barry Eichengreen. Po II wojnie światowej Amerykanie wprowadzili ten podatek w Japonii i był on bardzo skuteczny. No, ale naturalnie sektor finansowy nie chce takiego podatku, bo to jego przedstawiciele mogą na nim najwięcej stracić.
>>> Polecamy: Osiatyński: Michał Kalecki podpowiada światu jak wyjść z kryzysu
Jan Toporowski - profesor ekonomii i finansów Uniwersytetu Londyńskiego. Jego „Dlaczego gospodarka światowa potrzebuje krachu finansowego” została właśnie uhonorowana Economicusem 2013 – nagrodą dla najlepszej książki ekonomicznej opublikowanej na polskim rynku wydawniczym. Urodził się i wychował w Wielkiej Brytanii (jego rodzice osiedli na Wyspach w czasie II wojny światowej).