Tak było przed kilkoma tygodniami, kiedy oburzaliśmy się na urągające ludziom warunki w fabryce odzieżowej w Bangladeszu, pod której gruzami zginęło ponad tysiąc osób. Nasze oburzenie nie przełożyło się na refleksję, że jest w tym i nasza wina. Chcemy przecież ubierać się jak najtaniej i w sklepie patrzymy tylko na cenę, a nie na to, kto uszył spodnie czy bluzkę.

Światowe firmy, które lokują zamówienia w krajach azjatyckich, udają, że wymagają od swoich kooperantów poszanowania dla praw pracowniczych. My zaś udajemy, że nas one obchodzą, podczas gdy – oczekując tak niskich cen – niejako z góry akceptujemy, że będą one wynikiem także wyzysku. Jest w tym ogromna doza hipokryzji.

Hipokryzją podszyte było także sejmowe głosowanie nad ubojem rytualnym. To prawda, że ten sposób zabijania zwierząt jest wyjątkowo niehumanitarny (jeśli zabijanie w ogóle może być humanitarne) i sprawia zwierzętom ogromne cierpienie. Tylko czy aby na pewno posłowie pochylili się właśnie nad nimi? Jeśli tak, to może powinni też wybrać się do „zwykłych” rzeźni, w których nie prowadzi się uboju rytualnego, tylko „normalny”. I zobaczyliby tłum stłoczonych, oczekujących na humanitarne ogłuszenie krów czy świń, które zapewne nie wiedzą, że za chwilę zostaną zabite, ale z pewnością to czują. Tylko że wynikiem współczucia po takiej wizycie musiałoby być nie głosowanie, lecz rezygnacja z konsumpcji mięsa w ogóle. Z zakupu skórzanych butów i torebek także. Dlatego uważam, że w sprawie uboju rytualnego przeważyły kalkulacje polityczne.

Chęć pozbawienia mamony grupy działaczy PSL, którzy na eksporcie wołowiny koszernej i halal dobrze zarabiali. Może więc warto dodać, że na tym obrzydliwym eksporcie mięsa zarabialiśmy poniekąd wszyscy, bo wołowiny sprzedawaliśmy za granicę już za ponad 1 mld euro. Ale też Turcji i Izraelowi nie zależy na polskich krowach aż tak bardzo, jak nam się wydaje. Już w 2012 r. nasz eksport wołowiny do Turcji spadł bowiem – według obliczeń Mirosławy Tereszczuk z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej – aż o 40 proc. Być może to dlatego w 2013 r., gdy ubój rytualny już był zakazany, wyniki wywozu na razie są zbliżone do ubiegłorocznych. Przyczyną spadku jest bowiem cofnięcie przez Turcję preferencji celnych przyznanych krajom Unii Europejskiej. Sama Unia zresztą zrezygnowała także z dopłat do mięsa wywożonego poza Wspólnotę. Polscy eksporterzy już nie korzystają z subsydiów, które jeszcze do niedawna były tak hojne. Nie ma się też co cieszyć – jak robią to nasi posłowie – że eksport z Polski nie zmaleje. To się okaże. Na razie spadły ceny wywożonej wołowiny. Hodowcy dostali po kieszeni.

Zagrożony jest też hit numer 1 naszego eksportu żywności, czyli papierosy. Około 70 proc. produkcji wyrobów tytoniowych wywozi się poza Polskę. Mamy z tego 1,5 mld euro rocznie. Ale Unia, w szlachetnym i słusznym porywie walki ze szkodliwym nałogiem, zamierza znów zaostrzyć dyrektywę tytoniową. A ponieważ najłatwiej być szlachetnym cudzym kosztem, chce zakazać produkcji papierosów mentolowych oraz slim, produkowanych w zasadzie tylko u nas. Bruksela ma poważne argumenty – ponoć po te właśnie gatunki najchętniej sięga młodzież. Trudno więc takiego celu nie poprzeć. Wiele krajów członkowskich popiera jednak dyrektywę także dlatego, że uderzy ona nie w ich budżety, ale głównie w nasz. To my bowiem jesteśmy największym producentem papierosów w Unii. Gdyby jednak gwarancja osiągnięcia tego celu była większa, to może warto byłoby ponieść ofiarę. Chociaż np. w sprawie pakietu klimatycznego nie widać takiej gotowości nawet u Niemców, którzy go tak bardzo popierają. Pani kanclerz wylobbowała, że głosowanie nad zaostrzeniem norm emisji spalin zostało przesunięte w czasie, bo uderzyłoby w niemieckich producentów samochodów. Kiedy szlachetny cel okazuje się zbyt drogi, łatwo się z niego rezygnuje.

Zakaz produkcji papierosów slim i mentolowych wcale nie musi oznaczać sukcesu UE w walce z paleniem. Może się bowiem okazać, że to, na czym stracą ministrowie finansów krajów członkowskich, zarobi mafia, która ze Wschodu przemyci te papierosy na rynek Wspólnoty. A wtedy unijni podatnicy mogą się poczuć wystawieni do wiatru.