Z cudownie zrewitalizowanymi miastami i miasteczkami, rozwiniętymi obszarami wiejskimi, w których edukacja, ochrona zdrowia i kultura będą na wyciągnięcie ręki. Z przyjazną administracją, nawet podatkową (sic!), która nie tylko przestanie nas traktować jak przebrzydłych petentów, lecz także będzie świadczyć swoje usługi przez internet. Z listą praw zapisanych w zupełnie nowiutkim kodeksie podatkowym, abyśmy jako uczciwi obywatele nie musieli użerać się z fiskusem. Z komfortowymi i bezpiecznymi szkołami dla uczniów w każdym wieku i gotowymi na przyjęcie sześciolatków. Z technologiami i wynikami badań na najwyższym światowym poziomie. Z tanią energią, bo zaczniemy wydobywać gaz łupkowy, i to z poszanowaniem środowiska oraz zasad bezpieczeństwa. Ze sprawnym systemem odprowadzania odpadów (już nigdy nie zdarzy się taka sytuacja jak przy tegorocznej rewolucji śmieciowej) i uregulowaną gospodarką wodną, by żadne powodzie nam już nie zagroziły. A my, Polacy, będziemy niezwykle wysportowani, bo oferta form aktywności fizycznej ma być bardzo atrakcyjna. I oczywiście, co najważniejsze, będziemy mieć pracę z bezpieczną płacą. Prawdziwa sielanka.
Nie zwariowałam ani nie dzielę się tu swoimi marzeniami. Ten opis wzięłam z wystąpień nowych ministrów w rządzie Donalda Tuska i samego premiera, odrobinę ubarwiając go sarkazmem. Nie twierdzę, że ta sielanka się nie zdarzy. Przeciwnie – trzymam mocno kciuki za to, by Polska stała się takim krajem. Trochę jednak lat już na tym świecie przeżyłam i wiem, że samo trzymanie kciuków nie wystarczy. Nie wystarczy też zapał ludzi nowo powołanych na ministerialne stanowiska – na starcie góry przenoszą, potem uginają się pod liczbą zadań i ostrzałem krytyki, a ich energia (w ostatnim czasie ulubione słowo premiera) ulatnia się jak kamfora. Nie wystarczą okrągłe słówka i deklaracje. Liczą się konkretne plany, konkretne działania, konkretne efekty. Ile tych konkretów zobaczymy, skoro ten rząd ma do końca kadencji dwa lata i na razie nie zanosi się na kolejną wygraną w wyborach, co oznacza, że bajeczka o kraju mlekiem i miodem płynącym pryśnie jak bańka mydlana. Bo przecież nowa ekipa będzie się chciała sama wykazać, własne pomysły przedstawić i wdrażać, by nasycić się władzą i uwieść społeczeństwo. Dziwią mnie zatem takie górnolotne oświadczenia na tak krótką perspektywę czasową. Nie dziwią zaś drwiny i uśmieszki opozycji na wieść o wieloletnich strategiach (i nie tylko).

Przy okazji wystąpień nowych ministrów naszła mnie refleksja dotycząca opracowywania strategii rozwoju państwa. Kto powinien to robić, skoro co 4 lata parlament i rząd się zmieniają (zakładam, że ostatnie wybory z 2011 r. to wyjątek)? Czy takie uprawnienie i obowiązek powinny spoczywać na Radzie Ministrów? Mam poważne wątpliwości, biorąc pod uwagę nie tylko cykliczność zmian władz państwa, lecz także wymiany ministrów w trakcie kadencji. Oraz to, że obecny rząd przyjął „Strategię dla Polski 2030” w lutym 2013 r., po blisko 5 latach zarządzania krajem, i niekoniecznie się jej trzyma, choć mówi, że to robi. Mamy też strategie resortowe. Ten pierwszy dokument stawia na obszary: konkurencyjność Polski, innowacyjność gospodarki, równoważenie potencjału rozwojowego regionów naszego kraju oraz efektywność i sprawność państwa. A wszystko to ma się przełożyć na lepsze jakościowo życie Polaków. Zasadniczo nie ma więc do czego się przyczepić. Kłopot w tym, że dokument jest, wystąpienia ministrów z obietnicami są, a życie sobie. Wprawdzie pniemy się jako państwo w różnorakich rankingach europejskich i światowych, tyle że w tempie ślimaczym i często przy użyciu sztuczek i lobbingu, a obywatele niewiele z tego mają poza chwilowo lepszym samopoczuciem albo atakiem śmiechu. Kraj mamy nieustająco w budowie, co jest dokuczliwe, lecz warte poświęcenia, bo nam pięknieje, ale przy okazji jakaś branża się wykrwawi, droga skończy się na płocie czy zniknie jakiś las. Prawo i podatki też mamy nieustająco w budowie, wskutek czego trudno się połapać, czy dany przepis jeszcze obowiązuje, czy już nie. Nie mam nic przeciwko budowom. Ba! Jestem ich zwolenniczką. Pod warunkiem że są prowadzone z przygotowanym planem, który nie jest zmieniany w trakcie tyle razy, ile razy ktoś mocniejszy naciśnie, że ostatecznie nie wiadomo, jaki potworek powstanie.
Czy nie powinno być przypadkiem tak, że strategię dla Polski przygotowuje niezależny od władzy i polityków zespół ludzi kompetentnych w danych obszarach funkcjonowania państwa? Zostawiam państwa z tym pytaniem. I z bajką o prawdziwej sielance.