Autobusy te, wyprodukowane przez Węgrów, pojawiły się w stolicy w 1978 roku. Powoli wypierały przestarzałe Jelcze "ogórki" i zbyt delikatne na stołeczne drogi Berliety. Szybko okazało się, że Ikarus świetnie się przyjął.

Marcin Kozoń z Klubu Miłośników Komunikacji Miejskiej wspomina, że kierowcy bardzo chwalili te modele. Konstrukcja podzespołów była bardzo prosta. Część usterek można było usunąć samodzielnie, nie było więc konieczności powrotu do zajezdni. Autobus miał solidną karoserię. Był też odporny na niską temperaturę. Pasażerowie chwalili też duże okna i otwierające się lufciki. Ikarus był też bardzo pojemny.

>>> Czytaj też: Solaris: historia producenta autobusów, który podbił świat

W latach osiemdziesiątych warszawiacy, chcąc nie chcąc, bili rekordy pojemności tych autobusów. W Miejskich Zakładach Autobusowych brakowało kierowców i wozy jeździły zbyt rzadko. Mechanicy znaleźli jednak sposób na powiększenie pojemności Ikarusów - w zajezdni łączono krótkie wersje wozów. Z dwóch takich egzemplarzy robił się jeden, przegubowy.

Reklama

Marcin Kozoń przyznaje, że ma sentyment do Ikarusów, ale nie ma też wątpliwości, że ich czas na ulicach stolicy się skończył. Żeby dostać się do środka, trzeba było pokonać dwa wysokie stopnie. Dla osób niepełnosprawnych, czy matek z małymi dziećmi w wózkach, było to wielkie utrudnienie. Autobusy miały też problem z ogrzewaniem. W przegubowych wozach, tył z reguły był wychłodzony. Przyczyną był źle skonstruowany system.

>>> Czytaj też: Brian Souter, właścielel spółki PolskiBus, chce produkować w Polsce autobusy