Trzy lata temu, po wyborach 19 grudnia 2010 r., Białoruś była świadkiem największych od lat represji. Takiej reakcji władz mało kto się wówczas spodziewał, zwłaszcza że wcześniej doszło do pewnej liberalizacji systemu. Dlaczego doszło do pacyfikacji?
Władze się przestraszyły. Nie zgadzam się też co do liberalizacji, niczego takiego nie było. Z jednej prostej przyczyny: śmierci Aleha Biabienina (jeden z organizatorów kampanii Sańnikaua – red.). Trudno uwierzyć, że to było samobójstwo. Tym niemniej udawało nam się poszerzać zakres wolności. Ludzie na początku się bali, ale później każdy punkt zbioru podpisów zamieniał się w mały mityng. Łukaszenka nie oczekiwał takiej aktywności narodu. A gdy w noc wyborów zobaczył zapełnioną główną ulicę Mińska, przestraszył się jeszcze bardziej. I wtedy dał rozkaz ataku.
Nie dało się tego uniknąć?
Starałem się przekonywać europejskich dyplomatów, że w takich chwilach ich obecność na miejscu jest konieczna. W 2010 r. tego nie zrobili, ale zrobili teraz na Ukrainie. I to działa, bo pozwala ludziom poczuć solidarność. Wówczas nikt jednak nie oczekiwał pacyfikacji pierwszego dnia protestów. Łukaszenka tego wcześniej nie robił. A na drugi dzień przyszłoby więcej ludzi, jak obecnie widzimy na Majdanie. To dałoby nam możliwość stawiania żądań i rozpoczęcia rozmów. Zwłaszcza że kraj był w kryzysie, co potwierdziła dewaluacja rubla, do której doszło trzy miesiące później.
Reklama
Ogrom represji, jaki spadł na działaczy opozycji po 19 grudnia, wielu ludzi odstraszył od angażowania się w działalność polityczną, wielu wtrącił do aresztów albo zmusił do emigracji. Potencjał opozycji znacząco spadł.
Nie zgadzam się. Polityczny krach reżimu 19 grudnia stał się faktem. Gdy wyszedłem na wolność, nie mogłem swobodnie chodzić po ulicy. Tylu ludzi podchodziło, ściskało ręce, dziękowało. Dotychczas traktowano nas jak aktorów. Uda się – zaklaszczą, nie uda – wygwiżdżą. A to, że odsiedzieliśmy swoje, pomogło poszerzyć solidarność. Apatia jest, ale jest i doświadczenie narodowego powstania. A powstań się nie zapomina.
Może pomogło wzmóc solidarność, ale z pewnością nie pomogło pokonać strachu.
Przeciwnie. Ludzie nie bali się pisać listów do więzienia. Zdziwiłem się, jak wielu podpisywało się nazwiskiem, chociaż wiedzieli, że te listy przechodzą przez KGB. Zmiana musi nastąpić, a pytanie, kiedy do tego dojdzie, jest nie tylko do nas, lecz także do Europy.
Europa na represje zareagowała sankcjami.
Sankcje powinny być szybsze i bardziej zdecydowane. Łukaszenka nie dotrzymał słowa, które dał Europie. Po raz kolejny ją oszukał, udowadniając, że nie może być uznawany za partnera.
Sankcje okazały się skuteczne?
Moje uwolnienie z więzienia jest ich zasługą. Sankcje przestały być poszerzane i ustępstwa się skończyły – Mikoła Statkiewicz (ekskandydat na prezydenta – red.) siedzi, Aleś Bialacki (lider pozarządowej Wiosny – red.) siedzi. Trzeba było kontynuować politykę sankcji.
Gdyby UE po pana uwolnieniu zaostrzyła sankcje, Łukaszenka mógłby uznać, że skoro tak, na kolejne ustępstwa już nie pójdzie.
To nie ta logika. On rozumie tylko język siły. Gdyby zaostrzono sankcje, Statkiewicz byłby już na wolności.
Jak władze zareagują na to, co się dzieje na Ukrainie? Łukaszenka po raz pierwszy od lat zaczął ciepło mówić o zbliżeniu z UE. Powrót do lawirowania?
Nie. Pan zauważył słowa Łukaszenki, ja – rozpędzenie manifestacji w obronie muzeum literata Maksima Bahdanowicza w Mińsku. To jest prawdziwy obraz władz, a nie kłamstwa Łukaszenki, który chce tylko pieniędzy od UE.
Który scenariusz wydaje się panu bardziej realny: zmiana władzy poprzez protesty czy przewrót pałacowy?
Bez protestów nie będzie zmiany władzy. Proszę zobaczyć, co się dzieje: białoruska Płoszcza 2010 r., protesty w Rosji przeciw fałszowaniu wyborów, ukraiński Majdan. Słowiański trójkąt ma dość. W końcu dojdzie do wybuchu. U nas jest trudniej, Ukraińcy mają opozycję w parlamencie, niezależne media. My nie.
Na wybory w 2015 r. powinien być jeden kandydat opozycji czy kilku?
Jest za wcześnie na takie deklaracje, może w ogóle będzie trzeba zbojkotować wybory. Ale wielu kandydatów trudniej kontrolować, jeden oznacza pełną kontrolę ze strony KGB.
Alaksandar Milinkiewicz w 2006 r. też był kontrolowany przez KGB?
Nie oskarżam go o agenturalność, ale jest dla mnie oczywiste, że KGB doskonale znało jego plany. Jednego łatwiej śledzić niż dziewięciu, jak w 2010 r.
>>> Białoruś prywatyzuje firmy w zamian za rosyjską ropę. Czytaj więcej na ten temat.
ikona lupy />
Według Andreja Sańnikau, prezydent Łukaszenka rozumie tylko język siły Wikipedia / Dziennik Gazeta Prawna