– Reakcja na przejęcie władzy na Krymie przez separatystów była spóźniona. Ale kolejne dni umożliwiły naszym siłom zbrojnym osiągnięcie parytetu z siłami, które na nasze granice ściągają Rosjanie – mówi nam ppłk rez. Serhij Bratczuk, ekspert wojskowy z Odessy. Rosja według źródeł ukraińskich skoncentrowała na granicach do 150 tys. żołnierzy. Ukraińskie siły zbrojne liczą w czasie pokoju 125 tys. wojskowych, choć są znacznie gorzej wyposażone niż Rosjanie. Do tego trzeba jednak doliczyć 44 tys. ludzi, którzy do koszar trafią w wyniku mobilizacji. Połowa zasili szeregi nowo tworzonej Gwardii Narodowej.

Poszczególne oddziały od wielu dni są przerzucane z zachodnich regionów na wschód. Które i dokąd konkretnie – to tajemnica państwowa. Do Doniecka przyjadą też milicjanci z innych obwodów. Przy okazji w ten sposób Ukraina zabezpiecza się na wypadek, gdyby w oddziałach ze wschodu kraju nastąpiły problemy z lojalnością (w piechocie połowa składu danej jednostki pochodzi zazwyczaj z regionu, w którym służy). Precedens już był: przed dwoma tygodniami zdradził dopiero co mianowany dowódca floty adm. Denys Berezowski.

Ppłk Bratczuk uspokaja: większość dotrzyma przysięgi. – Właśnie wróciłem ze Striłkowego na Chersońszczyznie – opisuje. To tam w miniony weekend Rosjanie próbowali przejąć ważną strategicznie stację przesyłu gazu. – Rozmawiałem tam z szeregowcami z 79. samodzielnej brygady aeromobilnej z Mikołajowa. To w większości rosyjskojęzyczne chłopaki z południa kraju, w tym z Odessy. Morale wysokie, podobnie jak gotowość do wypełniania rozkazów w razie agresji – podsumowuje.

>>> Aresztowanie w Austrii kluczowego oligarchy wywołało efekt silniejszy niż sankcje

Reklama

– Od razu po zajęciu parlamentu na Krymie przez niezidentyfikowanych wówczas wojskowych Kijów powinien wysłać na miejsce oddziały Alfy i zlikwidować separatyzm w zarodku. Mam nadzieję, że władze wyciągnęły z tego wnioski – dodaje kijowski politolog Taras Berezoweć. Jak zareagują ruchy prorosyjskie, gdyby doszło do wojny? – Wie pan, ja jestem pacyfistą – oświadcza szef odeskiej Alternatywy Ludowej (NA) Anton Dawydczenko. Nietrudno sobie wyobrazić, że jego organizacja w razie konfliktu zbrojnego zmienia hasła na proste i skuteczne „Nie wojnie”.

Dlatego ludzie tacy jak Dawydczenko są wzywani na profilaktyczne rozmowy do Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU). – Na razie nie poszedłem. Pójdę, jak tylko skończy mi się urlop zdrowotny – mówi Dawydczenko. Nie wygląda na chorego. Spotykamy się w kawiarni w centrum Odessy. Liderzy innych ruchów, o bardziej niż NA zdecydowanej postawie separatystycznej, trafiają zaś do aresztów. Tak jak Pawło Hubariew z Doniecka i Arsen Klinczajew z Ługańska. Rząd zareagował też na najazd rosyjskich pseudoturystów, którzy podburzali tłum w Charkowie i Zagłębiu Donieckim do agresji. Zaostrzono kontrole graniczne, wzmocniono długą na 1576 km granicę z Rosji. Na niektórych odcinkach rozpięto dodatkowy drut kolczasty, kopane są transzeje przeciwczołgowe. Parlament przekazał wczoraj na cele obronne dodatkowe 6,9 mld hrywien (2,1 mld zł).

Oddzielnym aspektem jest gotowość bojowa sił zbrojnych. W czasach Wiktora Janukowycza w kierownictwie sztabu generalnego i resortu obrony umiejscowiono wielu byłych obywateli Rosji. Szefem SBU za Janukowycza był gen. Ołeksandr Jakymenko, jeszcze w 1998 r. służył w armii rosyjskiej. Siły zbrojne były i w znacznej mierze pozostają więc przezroczyste dla rosyjskiego wywiadu. Z kolei plany obrony przed wielkim sąsiadem są dopiero tworzone. – Na wschodzie nie powstawały nawet nowe garnizony. Żadna ukraińska doktryna wojskowa nie spodziewała się, że zagrozi nam Rosja – mówił magazynowi „Ukrajinśkyj Tyżdeń” deputowany Wiktor Czumak. To również się już zmieniło.

>>> zobacz, które regiony Ukrainy mogą stać się kolejnym celem ekspansji Rosji